Kapitan Charles McVay, dowodzący amerykańskim krążownikiem USS Indianapolis, otrzymuje tajną misję dostarczenia ładunku nuklearnego do bomb atomowych Little Boy i Fat Man, które mają być zrzucone na Hiroszimę i Nagasaki. W drodze powrotnej w okolicach Filipin okręt staje się obiektem ataku japońskiej łodzi podwodnej. Blisko 900 ocalałych członków załogi dryfuje po oceanie wypatrując pomocy i tocząc walkę z pragnieniem, głodem oraz atakami krwiożerczych rekinów.
Przedstawiona w filmie historia jest jedną z najtragiczniejszych w dziejach II wojny światowej. Zatopienie USS Indianapolis spowodowało największe straty w ludziach, poniesione na skutek zatopienia jednego okrętu w całej historii Marynarki Wojennej USA. Wraz z okrętem, który poszedł na dno w ciągu bardzo krótkiego czasu - bo zaledwie 12 minut - straciło życie około 300 marynarzy. Był to jednak dopiero początek tragedii. Przez następne 5 dni marynarze umierali z ran, wycieńczenia, odwodnienia, picia słonej wody czy od ataku rekinów. Z ocalałych 880 osób przeżyło zaledwie 316. Tylko przypadkiem natknięto się na ocalałych. Nikt nie zgłosił spóźnienia okrętu, sygnały SOS wysłane przed zatonięciem wzięto za podstęp japońskiej marynarki, zaś kapitana Charlesa McVaya nie uprzedzono, że w tych rejonach Japończycy zatopili kilka dni wcześniej amerykańską jednostkę. Kapitan stał się kozłem ofiarnym zaniedbań proceduralnych i zapisał się w dziejach US Navy tym, że jako był jedynym dowódcą okrętu, którego sądzono za stratę jednostki.
Film Mario Van Peeblesa nie oddaje w pełni dramatyzmu pełni tej niesamowicie intrygującej historii. Dlaczego? Bo zabrakło bohaterów którzy jakkolwiek zaskarbili naszą uwagę. Co z tego że oglądamy ginących marynarzy, rozgrywanych przez rekiny, tracących kończyny i rozpaczliwie czepiających się tratw ratunkowych, kiedy w pewnym momencie (a trwający ponad 2 godziny film ma okropne dłużyzny) ofiary przypominają kukiełki schodzące ze sceny, które już nas nie obchodzą. Prawdę mówiąc więcej emocji wzbudziła scena opowieści Quinta w Spielbergowskich „Szczękach” który relacjonuje tę historię jako jeden z ocalałych. Nie pomaga filmowi kulawy wątek romansowy, niemrawy wątek poczucia winy związany z kradzieżą pierścionka oraz niewygrany należycie wątek „przekleństwa” Hashimoto. Nie pomagają mu banalne do bólu dialogi, w których prawdę psychologiczną trudno uwierzyć. Nie pomaga mu też obecność Nicholasa Cage w roli kapitana, którego nawet takie okoliczności nie zmuszą do pokazania energiczniejszej mimiki twarzy. Oprócz dosyć widowiskowej sceny katastrofy tylko kilka innych scen na dłużej jest w stanie utkwić w naszej pamięci jak np. ta z tracącym zdrowe zmysły marynarzem, którzy „gra” na klawiszach fortepianu, wyciętych nożem na burcie łodzi ratunkowej. Ten film mógłby zupełnie inaczej wyglądać i zawierać w sobie element zagadki, a nawet śledztwa, gdyby wykorzystano punkt wyjścia, który aż się sam prosił o wykorzystanie. Oto pewien 12-latek - Hunter Scott biorący udział w projekcie historycznym po przeprowadzeniu rozmów ze 150-cioma ocalałymi marynarzami i przejrzeniu 800 dokumentów z procesu odkrył drugie dno tej sprawy, co w konsekwencji doprowadziło do oczyszczenia kapitana przez Kongres Stanów Zjednoczonych…
ASPEKTY TECHNICZNE
Tu nie ma się do czego przyczepić. Obraz jest idealny – ostry i o głębokim kontraście. Kolory żywe o dużym stopniu nasycenia.
Dźwięk dynamiczny i bogaty. Scena katastrofy roznosi głośniki: wybuchy amunicji, syreny, krzyków rannych, komendy , zgrzyt zgniatanej blachy, syk ognia i chlupot wody czyni ją bardzo realistyczną. Potem na pierwszym planie pojawiają się rekiny a ich mlaski i chłeptania rozlegają się ze wszystkich stron.
BONUSY
Tylko zwiastuny w wydaniu z książeczką.
veroika |