„Live At The Paramount” ukazał się pod koniec 2011 roku z okazji 20. rocznicy wydania albumu „Nevermind”, który z kolei w odświeżonej i bogatej szacie graficznej ukazał się w wersji dwupłytowej jako „Deluxe Edition”.
Zarejestrowany koncert zespół dał 31 października 1991 roku w The Paramount Theatre w Seattle w stanie Waszyngton, niespełna miesiąc po światowej premierze „Nevermind”. To jedyny koncert Nirvany sfilmowany na taśmie filmowej 16 mm. W całości na DVD i BD po raz pierwszy trafił dopiero teraz. Wcześniej zaledwie niektóre kompozycje zagrane wówczas, jak np.: „About A Girl”, „Polly”, „Breed” i „Endless Nameless”, ukazały się na DVD „Live! Tonight! Sold Out!!”. Inne w wersjach audio trafiły na strony B singli. W przeciwieństwie do „Live! Tonight! Sold Out!!” tym razem nie ingerowano w obróbkę i koloryzację obrazu.
Na „Live At The Paramount” Nirvanę oglądamy taką, jaka była 21 lat temu, czyli prawdziwą, skromną, nieudającą, że jest rockową primadonną, ale przede wszystkim diabelnie energetyczną, muzycznie neurotyczną i drapieżną. Cobain występuje w typowym dla siebie poszarpanym, podziurawionym, zmechaconym i rozciągniętym swetrze. Novoselic biega po scenie boso, a siedzącego za perkusją nieoszczędzającego się Grohla rozsadza energia. Wśród kompozycji zabrakło niestety „Come As You Are”. Ze sceny leci po kolei: zagrany z marszu cover The Vaselines „Jesus Doesn’t Want Me For A Sunbeam”, potem „Aneurysm”, „Drain You”, „School”, „Floyd The Barber”, „Smells Like Teen Spirit”, „About A Girl”, „Polly”, „Breed”, „Sliver”, cover Shocking Blue „Love Buzz”, „Lithium”, „Been A Son”, „Negative Creep”, „On A Plain”, „Blew”. Na bis wczesna wersja „Rape Me”, „Territorial Pissings” i „Endless, Nameless”. W sumie same przeboje. Na koniec, jak przystało na zespół grunge'owy, Cobain z pomocą Grohla koncertowo demoluje gitarę. Jest przede wszystkim prawdziwie.
Zespół był miesiąc po premierze „Nevermind”, na chwilę zanim świat oszalał na jego punkcie i stał się symbolem lat dziewięćdziesiątych. Gra na luzie, bez zbędnego spinania się, ale gdy trzeba, potrafi dowalić. W ciągu 71 minut Nirvana daje energetyczny koncert i ta energia pomimo lat nie uleciała. Słychać, że nie jest znużona nową płytą. Kto wtedy mógł zdawać sobie sprawę, że „Nevermind” na przestrzeni lat stanie się płytą nieomal legendarną? Muzycy nieświadomi drzemiącego w niej potencjału, podchodzą do niektórych kompozycji bardzo swobodnie. Taki na przykład „Smells Like Teen Spirit” został zagrany bez jakichś ekscesów, trzyma poziom.
Nirvana AD 1991 jest pełna werwy do grania, a Cobain jak najbardziej pała optymizmem. „Live At The Paramount” to wzorcowy koncert Nirvany z tamtych czasów.
Realizacja techniczna również stoi na zawodowym poziomie. Dużą scenę zdobi olbrzymie tło umieszczone za zespołem, rozciągające się od podłogi aż po sufit, podświetlane od tyłu. Dzięki temu zespół gra raz na czerwonym, raz na błękitnym tle. Z perspektywy publiczności daje to złudzenie niekończącej się przestrzeni rozpościerającej się za zespołem. Gdy gasną światła, na wielkim tle migocą refleksy świetlne. Niecodziennie prezentują się majaczące na nim w ciemności sylwetki muzyków.
Widowisko sfilmowano bardzo nietypowo w porównaniu z tym, jak to robi się dziś. Wziął się za to człowiek znający realia koncertów. Operatorzy filmują zespół z wysokości konsolety, z widowni, ale głównie ze sceny, wdzierając się na nią z kamerą i śledząc muzyków. Wizualnie koncert jest bardzo żywy, niesamowicie realistyczny (ujęcia pod światło, pod różnymi kątami), dający namacalną obecność zespołu na scenie. Operatorzy ochoczo używali obiektywów fish eye lub szerokokątnych w zbliżeniach i urządzeń steadicam. Nadało to zdjęciom płynność i typowo kinowy charakter. Momentami ma się wrażenie, że kamera nieomal dotyka wykonawców. Świetne najazdy kamery zza pleców perkusisty.
1991 rok to w ogóle w rocku dobry czas. Ukazuje się m.in., z tych najsłynniejszych, „Innuendo” Queen, „Achtung Baby” U2, „Arise” Sepultury, „Out Of Time” R.E.M., „Blood Sugar Sex Magic” Red Hot Chili Peppers, „Ten” Pearl Jam, „Metallica” Metalliki i „Nevermind” Nirvany.
ASPEKTY TECHNICZNE
Oryginalnie koncert został sfilmowany na taśmie filmowej 16 mm. Materiał światłoczuły, w tym wypadku negatyw, zeskanowano w wysokiej rozdzielczości 1080p. Obraz różni się ostrością od materiałów zrealizowanych na taśmie 35 mm. Jest miękki, ale bez przesadnej miękkości. Dużą jego zaletą jest totalny brak śmieci analogowych, paprochów, rys czy plam powstałych w procesie wywoływania. Wprowadzono korekcję barwną w celu zrównoważeniu tonalnego kolorów. Kolory zdecydowanie stonowane, ale zrównoważone, skierowane w stronę sinoniebieskiego. Przydałoby się zwiększyć kontrast i nasycenie barw oraz trochę podkręcić ostrość, która nie tnie po oczach, ale w lepszej jakości tego koncertu nie można było zobaczyć. Nawet na BD nie wygląda lepiej. Widać, że z materiału wyjściowego wyciśnięto maksimum.
Ścieżka dźwiękowa zaprezentowana na płycie w DTS 5.1 niewiele różni się od tradycyjnego Dolby Digital 5.1. Oczywiście DTS, tutaj świetny brzmieniowo, czytelny, ma większą dynamikę, ale w kwestii dźwięku nie należy spodziewać się fajerwerków. Dźwięk wielokanałowy bez specjalnej separacji kanałów ciąży w stronę stereo. Z centralnego i frontów dobiega wokal Cobaina. Kanały przednie reprodukują dźwięk gitar i bębnów. Dynamika bez zarzutu, mimo że nagranie zrealizowano równe 20 lat temu. Seans z Nirvaną od strony audiowizualnej lepszy, niż można było się spodziewać. Nie będzie lepiej, a na pewno jest bardzo dobrze.
BONUSY
Jedyne, co oferuje menu główne płyty, to start filmu, wybór scen i wybór formatu obrazu, telewizyjnego lub panoramicznego. Oyginalne i niespotykane na koncertowych DVD.
Marcin Kaniak |