„Powiedz mi, dlaczego nie lubię poniedziałków” – śpiewa zespół Boomtown Rats w swoim wielkim przeboju „I don’t like Mondays”. Komedia Tadeusza Chmielewskiego stara się po części odpowiedzieć na to pytanie – bo w poniedziałki zawsze wszystko się, z przeproszeniem, pieprzy.
Rzecz dzieje się w Warszawie. Kierowca taksówki jedzie w kurs bez pasażera, zaopatrzeniowca z Sulęcic (trzasnął drzwiami, a nie wsiadł), który przyjechał do stolicy kupić części do kombajnów i biega po mieście z wałem korbowym. Nieodebrany z lotniska (delegacja powitalna utkwiła w windzie) Francesco Romanelli, przedstawiciel włoskiej firmy, zamiast spotkania handlowego w Maszynohurcie przeżywa niesamowite przygody, w tym porwanie przez krewkiego taksówkarza, który wziął go za zaopatrzeniowca. Dyżurny milicjant ruchu drogowego nie może się skupić na pracy, bo musi pilnować synka, któremu zamknięto przedszkole z powodu różyczki. A jego żonie, pracownicy biura matrymonialnego, zagubił się dewizowy klient. Pecha ma także rabuś, który zostaje wzięty za pewnego Polonusa i musi oddać swój łup na rzecz budowanej z funduszy polonijnych szkoły. Tych przypadków można by mnożyć, bo galeria pierwszo- i drugoplanowych bohaterów „Nie lubię poniedziałku”, a tym samym i wątków, jest przebogata.
Nakręcona w 1971 r. komedia podobnie jak wiele innych wykpiwa absurdy PRL-u, ale krytyka wypaczeń ustroju jest tu bardzo stonowana i wyraźnie widać, że Tadeuszowi Chmielewskiemu zależało na pokazaniu realiów ówczesnej Warszawy raczej w dobrym świetle. (Można to potraktować dosłownie, bowiem w czasie zdjęć padało, ale reżyser jakoś cudem wyczarowywał słońce.) Było to wynikiem optymizmu związanego z rozpoczynającą się dekadą Edwarda Gierka i idącym w ślad za tym otwarciem się na świat, co znalazło odbicie w postaci wątków z obcokrajowcami. No i wszystko w „Nie lubię poniedziałku” kończy się optymistycznie, aczkolwiek przytyków do tych czy innych wypaczeń ustroju nie brakuje.
Komedię ogląda się więc bez zbytniego dyskomfortu i ciągle cieszy się ona powodzeniem, aczkolwiek w przeciwieństwie do filmów Stanisława Barei nie ma w niej kultowych dialogów i powiedzonek, może z wyjątkiem sławnej „kurki wodnej”, którą jednakże dziś całkowicie wyparło inne, mniej eleganckie słowo na „k”. A ze scen najbardziej pamiętany jest widok „zmęczonego” nocną imprezą Bohdana Łazuki, który w smokingu przemierza ulice Warszawy, namierzając drogę do domu za pomocą korby wsadzonej w szynę tramwajową.
ASPEKTY TECHNICZNE
Czterdziestoletnie już kolory zachowały żywość i intensywność, a czerń smokingu Bohdana Łazuki jest wysoce zadowalająca. Jedynie lica aktorów cechuje nienaturalna opalenizna, co należy jednak złożyć na karb filmowego negatywu. Ostrość i odwzorowanie detali przeciętne. Obraz jest stabilny, nie szemrze, sporadycznie coś tam zafaluje, ale za to nie brakuje zabrudzeń. Czasami nie ma ich wcale i ujęcia są bardzo przyzwoite, czasem jednak wyskakują w dość dużej ilości.
Dźwięk do wyboru – Dolby Digital 5.1 lub Dolby Digital 2.0 (nagranie oryginalne). To drugie gorszej jakości, głosy aktorów syczą i szeleszczą. W pierwszym wariancie te usterki są wyeliminowane i nawet mamy do czynienia ze stereofonicznością odgłosów, i gdy np. dzielny milicjant gwiżdże, to gwizdek rozlega się z właściwej strony.
BONUSY
Tradycyjnie w opakowanie płyty (twarde lakierowane okładki) wmontowana jest książeczka z omówieniem komedii. A na samej płycie bonusów aż pięć. Najważniejszy to „Nie tylko o komedii z Tadeuszem Chmielewskim” (4.57 min), czyli wywiad z reżyserem, który opowiada o trudach kręcenia komedii w czasach PRL-u. Jest skromna galeria fotosów (3) i galeria plakatów (4) oraz archiwalna „Kronika kulturalna”, czyli króciutki news o powstającym filmie, i archiwalne wycinki prasowe.
ren
Premiera DVD: 29.06.2011
CIEKAWOSTKI - CHICHOT PRL-u |