Starą panną jest Linda Sinclair, kobieta grubo po 40., pracująca jako nauczycielka angielskiego. Próbowała sobie wielokrotnie ułożyć życie, ale kolejni adoratorzy okazywali się kompletnym niewypałem – zupełnym przeciwieństwem tych amantów i charyzmatycznych szlachciców ze starych angielskich powieści… Pozostały więc dwa koty i czytanie po raz kolejny dzieł ze wspaniałej kolekcji brytyjskiej literatury. No i prowadzone z pasją lekcje w miejscowym liceum. Pewnego dnia Linda spotyka swego dawnego ucznia, Jasona Sherwooda. Jason miał zadatki na pisarza, wyjechał z prowincji do wielkiego miasta, pisał, ale uznania nie zdobył, wrócił więc do rodzinnej Pensylwanii, za namową (no, powiedzmy szczerze – po nakazie) ojca ma wkrótce udać się na studia prawnicze, które go zupełnie nie interesują. Jedno ze swych dzieł chłopak prezentuje Lindzie, a ta zostaje porażona jego głębią i artyzmem. Postanawia pomóc chłopakowi i wystawić sztukę w szkolnym teatrze. Dzieło, mroczne i dziwne, nie wszystkich przekonuje, ale Linda i prowadzący warsztaty teatralne Carl stawiają na swoim. Wkrótce jednak wszystko zaczyna się komplikować – poszczególne sceny trzeba zmieniać, Linda zadurza się w Jasonie, a potem przyłapuje jedną z aktorek w niedwuznacznej sytuacji z obiektem swych westchnień!
Biorąc pod uwagę całokształt, „Nauczycielka angielskiego” jest komedią romantyczną, może nie całkiem klasyczną, ale jednak. A przy okazji śledzenia sercowych perypetii niemłodej już nauczycielki, jej byłego ucznia i jej obecnej uczennicy dostajemy całkiem zręcznie naszkicowany obraz nieszczęśliwej osoby, która nie ułożyła sobie życia głównie z powodu zbyt wysokich wymagań – Linda szukała, mówiąc wprost, księcia z bajki (może nie z bajki, ale z „Wichrowych Wzgórz” czy z „Rozważnej i romantycznej”, szansa na znalezienie niemal identyczna). Przespała, czy raczej przeczytała, swe życie niemal nie dostrzegając idealnego kandydata tuż obok (ale kto nim będzie, nie zdradzę). To także historia chłopaka, który potrafi być artystowski, ale nie jest artystą (do czego sam się przed sobą nie przyznaje), co wychodzi na jaw coraz wyraźniej w miarę przenoszenia sztuki na scenę. Ot, okraszona humorem historia ludzi, którym nie wyszło, ale dostają jeszcze jedną szansę, a nie do końca potrafią – lub chcą – ją wykorzystać. Sympatyczna słodko-gorzka opowieść z perwersyjną nutką w tle.
ASPEKTY TECHNICZNE
To bardzo pogodny film jeśli chodzi o kolory, dominują te korelujące z barwa włosów bohaterki, granej przez Julianne Moore: rudości, beże, kasztany. Naturalne i ładnie nasycone. Ostrość porządna, widać pojedyncze włoski wymykające się z kucyka Lindy, jej piegi czy krwawe wybroczyny po wypadku samochodowym. Kontrast dosyć głęboki. Nie zauważyliśmy żadnych specjalnych usterek poza kilkoma falowaniami krawędzi.
Muzyka odpowiadająca nastrojowi filmu, a więc dosyć frywolna i pogodna, chwilami jedynie wpadająca w minorowy ton. Mocniejsze tyły w dwóch jedynie scenach: podpisywania umowy w restauracji, gdzie rozmowie towarzyszy odgłosy burzy z piorunami i w finalnej, gdy rozbrzmiewają gromkie brawa po premierze sztuki Jasona.
BONUSY
Zwiastuny.
Jan/veroika |