Wyreżyserował kilka obrazów, między innymi dość udane „Wetherby” na podstawie własnego tekstu, ale przede wszystkim cieszy się uznaniem jako scenarzysta – ma na koncie „Godziny”, „Skazę” czy „Lektora”. W „My Zinc Bed…” mamy do czynienia z dość przewrotną historią trójkąta miłosnego, tworzonego przez wychodzącego z nałogu alkoholowego poetę Paula, jego pracodawcę Victora i młodą żonę tego drugiego, Elsie. Victor lubi bawić się ludźmi, Elsie męczy się z mężem, a Paul obsesyjnie pożąda Elsie, lecz równie obsesyjnie dręczy go to, czy i ile jego pracodawca wie o romansie.
Stacje HBO i BBC, które wyprodukowały ten obraz, postarały się o kasowe nazwiska w obsadzie (aktorzy zresztą, poza przeciętną Umą Thurman, wykonali kawał dobrej roboty), a także o topowego scenarzystę. To jednak nie jest jeden z najlepszych tekstów Hare’a… Przede wszystkim dość wyraźnie czuje się jego teatralne korzenie i filmowi brakuje ognia, dynamiki i oddechu. Ponadto sama historia jest dość zagmatwana i mało jasna z psychologicznego punktu widzenia. Szkoda także, że bardziej skupiono się na postaci przewrażliwionego, sypiącego cytatami z wielkich brytyjskiej poezji Paula (Paddy Considine), a nie na lekko diabolicznej osobie tajemniczego (w motywach) manipulatora Victora (oczywiście Jonathan Pryce). Film o „lecie, które zmieniło wszystko” (jak mówi jeden z bohaterów) raczej nie zmieni naszego stosunku do bohaterów i samej historii – aż do finału pozostaniemy z lekkim uśmiechem na twarzy (nie brakuje bowiem angielskiego humoru), ale chłodni i mało zaangażowani.
Jan |