Rok 1995. Joanna (Margaret Qualley) przenosi się ze słonecznej Kalifornii do Nowego Jorku. Wierzy że tu, w stolicy amerykańskiej literatury, odnajdzie swój wewnętrzny głos, który pozwoli jej rozwinąć karierę poetki. Zdobywa posadę asystentki w legendarnej agencji literackiej, której klientami byli m.in. Agatha Christie i Francis Scott Fitzgerald. Kierująca firmą Margaret (Sigourney Weaver) na początek zleca Joannie opiekę nad korespondencją J.D. Salingera. Choć autor kultowego „Buszującego w zbożu” nie wydał nic od kilku dekad, to jego twórczość wciąż fascynuje kolejne pokolenia czytelników. Lektura listów, w których wyrazy uwielbienia przeplatają się z próbkami twórczości autorów i propozycjami spotkań jest na tyle wciągająca, że Joanna nie poprzestaje na wysyłaniu zdawkowych podziękowań. Zamiast tego potajemnie wdaje się w wymianę korespondencji z najwierniejszymi z fanów... Dokąd zaprowadzi ją ta niezwykła literacka rozgrywka?
Mój rok z Salingerem ma tak naprawdę dwóch bohaterów. Bardziej standardowym jest bohaterka filmu, młoda absolwentka college, terminująca w agencji literackiej, poszukująca swojej drogi życiowej, która rozwija (przynajmniej teoretycznie) skrzydła, angażuje się w nowy (nieprzemyślany) związek i wykazuje (czasem) brak rozsądku.
Drugim i kto wie czy nie ciekawszym jest bohater drugiego planu, czyli legendarny pisarz J.D. Salinger, który jednakże ma pierwszoplanowy wpływa bohaterkę. On i to wszystko, co się z jego osobą wiąże: oryginalność, izolacja, a jednocześnie kompletne oddanie pasji i własnym wyborom, nie podyktowanym przez modę czy otoczenie. Ta enigmatyczna postać uczy w pewnym sensie Joannę co powinno być w jej życiu priorytetem, ale i każe szukać drogi życiowej.
Bardzo ciekawy watek dotyczy wielbicieli jego twórczości, którzy w bohaterze Buszującego w zbożu odnajdują własną historię i za wszelką cenę chcą się porozumieć z pisarzem. Dla nich Buszujący nie jest jedynie książką, ale księgą życia. Dlatego Joanna czuje, że nie może pozwolić na to, by ta nić porozumienia została zaprzepaszczona. To co robi jest wyrazem buntu, sprzeciwia się woli pisarza, ale pozostaje wierna sobie.
„Mój rok z Salingerem” to całkiem fajna intelektualna propozycja na wieczór, doprawiona humorem, błyskotliwymi dialogami i ciekawymi obserwacjami międzyludzkich relacji. Innego rodzaju smaczkiem jest występ Sigourney Weaver, zimnej i wypranej z uczuć… ale czy na pewno?
|