Bezpruderyjna komedia o miłości, zdradzie i o tym, że czasem łatwiej zorganizować szczęście komuś niż sobie. Juliette zajmuje się organizacją ślubów, ale sama jest zadowoloną z życia singielką. Facetów traktuje dość rozrywkowo i beztrosko korzysta z własnej urody. Szczególnie, że w dzieciństwie była szkolnym „brzydkim kaczątkiem”. Wszystko jednak zmienia się, gdy okoliczności zmuszają ją do organizacji wesela Alexii, znienawidzonej koleżanki z podstawówki. Co gorsza, narzeczonym Alexii okazuje się być Mathias, uroczy facet, z którym Juliette spędziła niedawno upojną noc. Trzeba być nie lada zawodowcem, by zorganizować szczęście wrednej krowie i mężczyźnie, którego się kocha. Juliette nie może sobie pozwolić na stratę tego zlecenia. Ślub musi się odbyć… ale kto będzie panną młodą, to się jeszcze okaże…
„Miłość aż po ślub” to film z gatunku tych które w sympatyczny sposób urozmaica nam wieczór i o których zapomnimy dnia następnego. Przy tej francuskiej komedii można się odprężyć i – co nie bez znaczenia przy jesiennej szarudze za oknem – nasycić wzrok pięknymi krajobrazami, których mamy tu pod dostatkiem. To komedia lekka i przyjemna, z paroma bardzo zabawnymi scenami (nieudany ślub, czy destrukcja drogich win, fochy panny młodej, poszukanie idealnej plaży) i fajnie zarysowanymi postaciami (ojciec panny młodej, geje szykujący się do ślubu). Jest też kilka obyczajowych wątków, które pogłębiają fabułę. Jeden z nich to opowieść o brzydkim kaczątku, które wyrasta na łabędzia i zyskuje uznanie tych, którzy go gnębili i dostawiali na margines. Juliette po latach, które minęły od czasu ukończenia szkoły wyrosła na piękną, energiczną i samodzielną kobietę, chowana pod kloszem Alexia jest o wiele mniej ciekawa i kolorowa. Wniosek jaki nasuwa się widzowi – i słusznie – jest taki bycie outsiderem bywa cenniejsze bo trening radzenia sobie z przeciwnościami powoduje, że człowiek w poszukiwaniu innych – poza urodą atutów - robi się po prostu ciekawszy! Drugi taki watek po relacja Juliette z matką, która pasożytuje na córce i od której ta nie do końca może się uwolnić. Tak naprawdę jednak obchodzi nas to mniej niż sama opowieść o trójkącie, w którym narzeczeni pasują do siebie jak pieść do oka, a ci którzy powinni trzymać się od siebie z dala działają na siebie jak magnes… I tutaj mam kłopot, bo jak Juliette w wykonani Reem Kherici jest wulkanem energii i seksapilu, to w jej towarzystwie Mathias, choć przystojny, wydaje się jedynie bladawym cieniem, pozbawionym élan vital. Poza tym lekkim rozczarowaniem obsadowym muszę uczciwie przyznać, że ten film nie wywołał we mnie takich reakcji jak oglądane ostatnio przeze mnie francuskie komedie, podczas oglądania których zarówno ja jak i moje otoczenie chichotało jak zwariowane. Słowem pośmiejemy się i odprężymy, ale przepona nam się nie zmęczy.
ASPEKTY TECHNICZNE
Powiedzieć o kolorach w filmie żywe, to użyć eufemizmu. Są tak nasycone że aż żarówiaste: żółcie, czerwienie, róże i zielenie w całej krasie tworzą orgię kolorów, które przełamują łagodne pastele. Obraz jest niezbyt ostrym, czasem pokryty bywa lekka mgiełką.
Dźwięk komediowy – sporo wypowiadanych w karabinowym tempie dialogów, troszkę się dzieje więcej, gdy bohaterowie bywają w odmiennych stanach świadomości mocno rozrabiają.
BONUSY
Wydanie z książeczką.
veroika |