W najnowszym filmie Sławomira Fabickiego widać wyraźnie dwa źródła inspiracji: kino Krzysztofa Kieślowskiego (jeśli chodzi o styl) oraz tak zwana „afera olsztyńska” (jeśli chodzi o treść). Z tą drugą zresztą reżyser się nie kryje – pomysł na „Miłość” przyszedł mu właśnie po przeczytaniu artykułu na temat owej afery (przypomnijmy: prezydent Olsztyna został oskarżony o molestowanie seksualne pracownic i gwałt na jednej z nich).
Maria i Tomek są małżeństwem po 30., szczęśliwym, w miarę dobrze sytuowanym, odnoszącym sukcesy w pracy, spodziewającym się dziecka. Szczęście Marii jest jednak w pewnym sensie tylko pozorem – kobieta nie mówi mężowi o dramatycznym zdarzeniu, które ją spotkało… Ich wzajemne relacje stają się coraz bardziej napięte…
Za dużo jest w filmie Fabickiego stereotypów, trochę za dużo nieco banalnych metafor. Pod względem realizatorskim po raz kolejny ten twórca udowodnił, że przekracza średnią krajową, umiejętnie poprowadził także aktorów, którzy w dużej mierze stanowią o sile filmu, ale za bardzo zaufał chyba temu, że dramat zaczerpnięty z pierwszych stron gazet musi wzruszać i poruszać, że jest tak prawdziwy, że chwyci za gardło i we wszystko widz uwierzy bez mrugnięcia okiem. Czytać prawdziwą historię to jedno, oglądać jej upiększone oblicze w kinie to jednak co innego… Niewątpliwie to dzieło ambitne, nawiązujące w pewnym sensie do historii z „Dekalogu” Kieślowskiego, poruszające ważne kwestie moralne, mówiące o naturze człowieka i naturze związku/małżeństwa. Bardziej na miejscu byłby jednak w tym przypadku zimny portret nie radzących sobie z zaistniałą sytuacją osób, surowy, pozbawiony oczywistości i dość tanich chwytów (chore dziecko prezydenta), dramat oglądany „zimnym okiem”, bez wstawek z umierającym symbolicznie ptaszkiem wpadającym przez okno.
ASPEKTY TECHNICZNE
Obraz utrzymany w smutnych, przytłumionych kolorach. Są czerwienie, ale bordowe, jeśli widać żółć to w odcieniu piwnym, jeśli gdzieś mignie zieleń to zgniła lub seledynowa. Czernie nie mają głębi, podobnie jak biel czystości. Występują dosyć irytujące i zakłócające oglądanie artefakty, głównie intensywne falowanie krawędzi prostych elementów (rama łóżka, stopnie schody, parapety, sztachetki w płocie). Poza tym mocno szemrze tło, nie mówiąc już o słabej ostrości obrazu i kiepskim dość kontraście. Generalnie film przypomina nieco produkcje z lat 90.
Dźwięk o subtelnych i mających krótki żywot odgłosach tyłów: dzwonka u drzwi, rozbitej szyby, bzyku muchy, czy sygnału telefonu. Głównie panuje jednak cisza, bo i dialogów jest tak naprawdę niewiele, a jeśli już to jednak dosyć cicho nagrane.
BONUSY
Nic.
Jan/veroika
|