To historia dziewczynki, która spieszy na ratunek swemu uwięzionemu na budowie ojcu. Rodzic pracuje nad postawieniem w pięknych leśnych ostępach luksusowego hotelu. W przeznaczonym do wycinki lesie Mia spotka stworzenia zwane Migusiami, leśnych strażników odpowiedzialnych za pewne magiczne drzewo, od którego zależy los świata. Są więc baśniowe stworzenia, misja do wykonania, wątek miłości dziecka do ojca – wszystko jak w klasycznych baśniach być powinno. Do tego jednak dorzucono motywy odpowiedzialności współczesnych względem przyszłych pokoleń, a tego już w pierwszej lepszej bajeczce nie uświadczymy… Z tego też względu, choć obraz Girerda mogą zobaczyć dzieci w każdym wieku, prawidłowo odczytają go te już nieco starsze. Bawić będą się jednak świetnie jedne i drugie.
I nie będzie im raczej przeszkadzać animacja bez żadnych trójwymiarowych udziwnień, jakże inna (mile staroświecka) od tej z produkcji Pixaru. Trzeba jednak powiedzieć, że wszystko dopracowano w niej do perfekcji – nad filmem pracowano wszak aż 6 lat. Po części kadry wyglądają jak ożywione rysunki kredkami lub pastelami, po części przypominają azjatyckie kreskówki – efekt jest dość oryginalny. „Mia i Migusie” są laureatem Europejskiej Nagrody Filmowej w 2009 r. za najlepszy film animowany.
ASPEKTY TECHNICZNE
Zacząć wypada od kolorów – bajecznych! Wzrok jest muskany przez delikatne, pastelowe barwy, doskonale zestawione, przenikające się nawzajem i grające tysiącem odcieni jak na płótnach impresjonistów. Czasem widać fakturę śladu kredki, czasem kolory są jednolitą plamą. Piękne są zielenie dżungli, ciepły oranżowy koloryt męczonego upałem miasta, karminowa eksplozja zalewająca świat w czasie katastrofy ekologicznej. Obraz jest wyraźny tam, gdzie ma być, dobrze skontrastowany, bardzo dobrze zrealizowany.
Słowa uznania należą się także stronie dźwiękowej: jest przestrzennie i różnorodnie to raz, ktoś (konkretnie Serge Besset) się postarał i skomponował piękną muzykę – to dwa. Momentów, w których nadstawiamy a to prawe, a to lewe ucho, nie brakuje: jest i lot helikopterem, i odgłosy puszczy, i basowy rumor kamieni i delikatny chrzęst stóp na śniegu. Wszechstronna, jeśli można tak się wyrazić, i wszechogarniająca jest finałowa katastrofa, a także następujący po niej kojący szum ulewy.
Muzyka Serge'a Besseta jest pełna barw, falujących i przeplatających się linii melodycznych i pulsującego rytmu. Jeśli zamknąć oczy, rysuje pod powiekami zmieniające się, płynące, przechodzące jedne w drugie kolorowe pasma i plamy. Otwierający film chór ma rys niebiańskości, wielką przyjemnością dla uszu jest słuchać czystych głosów poszczególnych instrumentów. Jedyną skazą na tym idealnym tle jest realizacja dubbingu. Jest nagrany za cicho, spod spodu przebijają oryginalne głosy.
BONUSY
Trzy zwiastuny, a w opakowaniu broszurka informacyjna (oferta dystrybutora).
Jan / itk
|