Nareszcie na nośniku cyfrowym zaczęły pojawiać się stare, znakomite polskie filmy, o których wydawało się, że zapomniano. Przykładem „Medium” Jacka Koprowicza, jeden z nielicznych w polskim kinie reprezentantów horroru demonicznego lub, jak kto woli, thrillera okultystycznego z elementami ezoteryzmu z prawdziwego zdarzenia. Twórcy mieli ogromne szczęście, że udało im się zrealizować ten film w latach 80. Obecnie takiej szansy by nie mieli
3 października 1933 roku. Sopot. 36 lat po tragedii, jaka rozegrała się w willi Stefana Orwicza, mają mieć miejsce równie ważne wydarzenia. W koszu na plaży budzi się komisarz Selin (Władysław Kowalski) i stwierdza, że nie ma pojęcia, jak się tam znalazł. Do Sopotu z Warszawy przyjeżdża Andrzej Gaszewski (Jerzy Zelnik), który również nie wie, gdzie jest i w jaki sposób dostał się do nadmorskiego kurortu. Z kolei nauczycielka Luiza Skubiejska (Grażyna Szapołowska) ucieka ze szkoły, by z muzeum ukraść suknię sprzed kilkudziesięciu lat. Tylko jedna osoba w mieście zdaje się wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi – to Greta Wagner (Ewa Dałkowska) – młodsza siostra słynnego okultysty Ernesta Wagnera (Jerzy Nowak). Podczas wspólnego śniadania z bratem nawiązuje kontakt z medium o potężnej mocy kierującym poczynaniami kilku osób. Greta podejrzewa, że ktoś chce odtworzyć wydarzenia, które wstrząsnęły Sopotem 36 lat wcześniej...
Tak w największym skrócie prezentuje się streszczenie najwybitniejszego polskiego filmu z gatunku horroru demonicznego. Od samego początku, pełnego niepokoju, aż po kulminacyjne zakończenie ogląda się ten klasyk z niesłabnącym napięciem i zainteresowaniem. Widza ani na chwilę nie opuszcza uczucie strachu, wywołane tym, co ogląda. Ten niesamowity, wyczuwalny, autentycznie przeraźliwy klimat jest spotęgowany w momencie zaćmienia słońca. Wówczas ekran spowija mrok, niebo koloru stalowo-granatowego wygląda fantastycznie, a akcja budzi prawdziwy dreszcz niepokoju. Nadchodzi nieuniknione zło…
„Medium” jest filmem niezwykłym z trzech powodów. Po pierwsze osadzenie akcji na parę lat przed wybuchem II wojny światowej w Sopocie nadało mu klimat niepokoju i zagrożenia. Po drugie w filmie pojawia się prawdziwy kwiat polskiego aktorstwa w najlepszym dla niego okresie. Wystarczy rzut oka na obsadę i od razu wiadomo, że można spodziewać się aktorstwa najwyższej próby. Grażyna Szapołowska, znana z ról kobiet fatalnych, wyzwolonych, pewnych swej seksualności i potencjału, tu zagrała rolę podwójną: zagubionej nauczycieli Luizy i sobowtóra Zofii Orwiczowej, kobiety kuszącej i wyzwolonej. Szapołowska na ekranie pięknieje i dojrzewa razem ze swoimi filmowymi bohaterkami. Z zatroskanej i zagubionej nauczycielki w okamgnieniu zamienia się w pełną eksplodującego erotyzmu arystokratkę. Do tego należy dorzucić całkiem smakowitą scenę erotyczną z udziałem jej i Jerzego Zelnika. Oczywiście nie ma ona takiego ładunku erotyzmu co „scena makowa” w „Magnacie”, ale… ważne, że jest. Skutecznie podnosi temperaturę seansu. Także aktorzy drugiego planu są wyraziści i rozpoznawalni – na przykład Ewa Kasprzyk, którą skutecznie uwodzi Henryk Bista. Po trzecie po raz pierwszy w polskim filmie podjęto tematykę okultyzmu i ezoteryzmu z takim powodzeniem i ukazano ją na serio.
Okazuje się, że nawet u nas, gdzie niezwykle rzadko kręci się horrory („Lokis. Rękopis profesora Wittembacha”), udaje się takowy nakręcić i robi on wrażenie. Nie ma tu efektów, ale jest pomysł, klimat, prawdziwa groza, świetny scenariusz, znakomite aktorstwo i przede wszystkim zapadająca w pamięć muzyka Krzesimira Dębskiego. To i wiele innych czynników sprawia, że „Medium” można postawić w jednym rzędzie z „Omenem”, „Harry Angel” i „Zemstą po latach”. Aż dziw bierze, że „Medium” nie zrobiło światowej kariery, bo jego „składniki” są najwyższej jakości.
O ile takie filmy gatunku jak „Wilczyca”, „Powrót wilczycy” czy „Widziadło” można potraktować jako filmy bardziej kładące nacisk na poetykę horroru romansowo-dworkowego, o tyle „Medium” doskonale sobie poradziło na wielu polach. Mamy tu bowiem wątek okultystyczny, horror, kino grozy, wątek sensacyjno-kryminalny i scenę erotyczną. Jednym słowem cieszy, że „Medium” wreszcie trafiło na srebrzysty dysk. Szkoda, że w tak ubogiej wersji.
ASPEKTY TECHNICZNE
Widać gołym okiem, że obraz wygląda, jakby był żywcem przeniesiony z jakiejś kopii telewizyjnej. Nie zrobiono żadnego liftingu obrazu z myślą o nośniku cyfrowym. Głównie na początku filmu, a i potem nie rzadziej, pojawia się sporo rys przeniesionych z kopii filmowej, zadrapań, zaznaczeń zmian rolki filmowej, czarnych stempli widocznych w prawym górnym rogu kadru oraz drobnych ubytków emulsji filmowej. Ciekawe jest natomiast to, że mimo że film kręcono na niemieckim negatywie Agfa-Gevaert, nasycenie czerni i innych kolorów jest bez zarzutu. Obraz ma ładny kontrast, szczególnie korzystnie prezentują się brązy i czernie. Całość ma miłą oku połyskliwość, typową dla przeźroczy. Pojawiają się utraty ostrości (zapewne efekt braku korekcji ostrości), a obraz ma tendencję do drżenia linii poziomych w drugim planie.
Ścieżka dźwiękowa w cyfrowym stereo jest mało dynamiczna. Nie powinno to dziwić, gdyż generalnie jej brzmienie jest płaskie i sztuczne – dawniej do wszystkich polskich filmów efekty i odgłosy w dużej mierze były nagrywane w studio, podobnie było z dialogami. Brzmią one nienaturalnie, gdyż głosy aktorów były nagrywane podczas postsynchronów i podobnie jak dubbing miały brzmienie studyjne, pozbawione odgłosów i akustyki pomieszczeń, w których rozgrywa się akcja.
BONUSY
Tych brak.
Marcin Kaniak |