„Mechmania” to zapis warszawskiego koncertu zespołu Mech, który odbył się 9 marca 2012 roku w Stodole. Tamtego wieczora swój recital nagrywała na potrzeby wydawnictwa DVD również Luxtorpeda i brytyjski Tank.
Mimo że początek działalności Mecha datuje się pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku, to zespół wydał swoje pierwsze albumy, „Bluffmanię” i „Tasmanię”, dopiero w 1983 roku. Grupa zagrała wiele koncertów, brała udział w najbardziej prestiżowych festiwalach, ale zespół niestety nie przebił się do czołówki polskiego rocka. Początek lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia to czas boomu polskiego rocka i sukcesy Maanamu, Lady Pank, Perfectu, Dżemu, TSA czy Lombardu, że wymienię tych najbardziej znanych.
Bardzo dużym atutem Mecha było czerpanie z dorobku Genesis (kompozycja „Królewski poker”) i generalnie grywanie bardziej rozbudowanych kompozycji. Zespół miał na swoim koncie udany spektakl „Podróże Guliwera”. Niestety po nieodniesieniu sukcesu, na jaki liczył, Mech zawiesił działalność w 1986 roku. Powrócił na rynek muzyczny dopiero w 2005 roku z trzecią płytą – „Mech”. Kolejną, czwartą w karierze, pod tytułem „ZWO”, wydał w 2012 roku.
Trudno powiedzieć, co zadecydowało, że zespół reaktywował się po tylu latach, zwłaszcza że ze składu z lat osiemdziesiątych ostał się tylko wokalista Maciej Januszko. Do grupy dołączył gitarzysta Piotr „Dziki” Chancewicz, basista Tomasz „Sooloo” Solnica i perkusista Paweł „Rekin” Jurkowski. W tym składzie grupa nagrała album „ZWO” i dała recenzowany koncert w warszawskiej Stodole.
Z Mechem jest trudna sytuacja, gdyż to, co gra na ostatniej płycie, to ciężki rock, a nawet metal, czyli zupełnie odmienny stylistycznie materiał w stosunku do tego, co zespół grał kiedyś.
Pochodzący z płyty kawałek „Twój morderca” wyraźnie jest stylizowany na stoner rock czy nawet heavy metal w stylu Black Label Society z wokalem Januszka à la Ozzy Osbourne i partią gitary z efektem podciąganych strun à la Zakk Wylde. Trzeba jednak oddać co cesarskie cesarzowi i napisać słusznie, że Zakk Wylde inspirował się z kolei dorobkiem Johna Sykesa czy Eddie'ego Van Halena, więc nie ma co rozdzierać szat.
Czy granie nowoczesnej muzyki to próba dopasowania się do współczesnych realiów? Koniunkturalizm? Uleganie modom? Może po prostu wreszcie grupa znalazła lidera i swój styl, może odnalazła siebie? Czas pokaże. Prawda jest pewnie gdzieś pośrodku.
Teraz czas na koncert.
Zdecydowanie wśród DVD wydawanych przez Metal Mind preferuję te kręcone w Stodole. Było nie było, Stodoła to miejsce, które wymusza rockowe zachowanie. Zespoły czują się w nim jak w swoim naturalnym środowisku. Gorzej, jeśli muszą grać w studio telewizyjnym lub innym „bardzo oficjalnym” miejscu…
Wielu dziennikarzy pisało i zarzucało grupie Mech, szczególnie Januszkowi, natrętne kopiowanie wokalu Osbourne’a. Z kolei Chancewicowi granie pod Zakka Wylde'a i podobne co on zachowanie na scenie. Trzeba jednak przyznać, że Chancewicz mimo kopiowania Zakka, potrafi również nieźle grać i potrafi się wystylizować. Dobrze wie, do czego służy scena. Ubrany w melonik jak Alex z „Mechanicznej pomarańczy” robi całkiem niezłe show.
Zespół potraktował koncert z dystansem, bez zbędnego napinania się, puszenia i gwiazdorskich póz. Nie zabrakło w nim materiału z promowanej płyty i sporo Mechowej klasyki.
Koncert otwiera „Grzech wiara lęk”, kompozycja otwierająca ostatni album zespołu. Januszko, ubrany w słoneczne okulary, z miotłą i rozwianym włosem, wygląda jak Baba-Jaga, do której chce być porównywany. Zespół gra nowocześnie i nie widać po nim tremy. Brzmienie ciężkie, stonerowo-heavymetalowe.
Zaraz po nim znów nowość, kawałek „Barry Warry” z albumu „ZWO”. Równie ciężko, tym razem po angielsku. Powrotem do klasyki jest „Piłem z diabłem bruderschaft” pochodzący z „Bluffmanii”. W tej wersji wypada zdecydowanie mocniej i masywniej.
Staroci ciąg dalszy inauguruje zagrana ciężko i wolno „Brudna muzyka” pochodząca z „Tasmanii”, sprzed trzydziestu lat. Muzycznie zaaranżowano ją tak, jakby była skomponowana niedawno. Wiek zdradza jedynie słaby tekst. „Witam Panie” to znów promocja albumu „ZWO”. Kawałek mocny, stylizowany na Ozzy’ego Osbourne'a solo z solówkami gitarowymi w stylu Van Halena.
Korzystne wrażenie, mimo wtórności i zapożyczeń z całej maści rockowej świty, robi „All A Bad Dream”, w całości po angielsku.
Na koncercie pojawili się też zaproszeni goście. W kompozycji „Doctor”, wyraźnie wzorowanej na linii melodycznej „We Will Rock You” Queen, zaśpiewał przyjaciel zespołu. „Baise Toi” zaśpiewał czarnoskóry Ricky Lion, a na basie zagrał Tomasz Kasprzyk. Z kolei w „Popłochu” pojawił się Robert Millord-Milewski na klawiszach.
„Mało, mało” to znów powrót na „ZWO”. Jak większość kompozycji z płyty zdradza silną inspirację Osbourne'em. Przebojowy i grany na okrągło w Antyradiu „Twój morderca” to przykład na mistrzostwo świata w podrabianiu po polsku Ozzy’ego. Mimo muzycznego déjà vu kawałek jest nośny, ale wtórny. „Painkiller” to już czysty heavy metal.
Zagrany na koniec „Czy to możliwe”, pochodzący z debiutanckiej „Bluffmanii”, to znakomite zakończenie koncertu. Niezła jest solówka gitarowa zagrana przez piętnastoletniego młodzieńca i gitarowa kakofonia Chancewicza.
Januszko podczas występu oprócz robienia niezłego show (muzyk w 2012 roku obchodził 55. urodziny i dawał radę bez problemu) znalazł czas na opowiedzenie paru dowcipów. Polecam ten o balkonie.
Podsumowując, Mech AD 2012 to grupa praktycznie nowa. Zespół gra nowoczesną muzykę i najwyraźniej potrafi czerpać prawdziwą radość z grania. Zupełnie nie przeszkadza mu to, że imituje i kopiuje swoich idoli.
Mimo że Mech na scenie należy do tandemu Januszko – Chancewicz, reszta składu nie próżnuje. Fantastycznie radzi sobie na bębnach Paweł „Rekin” Jurkowski.
Po „Mechmanii” widać, że Metal Mind wziął na celownik niegdyś zapomniane i porzucone zespoły-legendy z lat 80. Nieźle.
ASPEKTY TECHNICZNE
W kwestii dźwięku mamy do wyboru Dolby Digital Stereo i Dolby Digital 5.1. O ile wersja w cyfrowym stereo brzmi naturalnie, o tyle dźwięk wielokanałowy może poszczycić się szerszą sceną i panoramą dźwiękową oraz przestrzennością. Całość jednak wpuszczono w kanały przednie. Kanały surround grają pogłosem tego, co dzieje się z przodu. Zupełnie zapomniano o kanale centralnym, który jest całkowicie pasywny. Brzmieniowo koncert jest dobrze nagrany, dynamiczny i nie ma tu żadnych problemów z odsłuchiwaniem tego, co zespół gra. Jest dobrze.
Obraz w formacie panoramicznym w lepszej formie niż koncert Tank. Mniejsza kompresja jednak robi swoje. Zastosowano tu ten sam sposób filmowania zespołu: z tyłu sceny, panorama z ramienia kamerowego, trochę ujęć z boku i głównie z przodu na wysokości twarzy muzyków z kamery ustawionej na wózku. Takie rozwiązanie robi przyjemne wrażenie podczas oglądania koncertu. Realizatorzy wypróbowali trochę sztuczek z drżącym obrazem w zbliżeniach i najazdach, nadając zdjęciom dynamiczność. Prawie w ogóle nie widać plam kompresji, za to pojawiają się drżące niemiłosiernie, schodkujące linie ukośne.
BONUSY
Na „Mechmanii” znajdziemy jeden z najlepszych wywiadów, jakie Metal Mind zamieścił na wydanych przez siebie płytach. „Wywiad z Maciejem Januszko i Piotrem „Dzikim” Chancewiczem” to trwający pół godziny nieustanny ciąg anegdot. Muzycy mówią tak barwnie, że można by słuchać ich opowieści bez końca. Opowiadają z jajem, z dystansem, pół żartem, pół serio, z dużą dozą ironii i bez napinki. Ten wywiad mógłby trwać dwieście dwadzieścia pięć minut i nie byłby nudny. Z barwnych opowieści o życiu muzyka rockowego w Polsce, tej dawnej i tej współczesnej, wyłania się los człowieka szalonego, wyjątkowo zdeterminowanego. Widać, że muzycy to starzy wyjadacze, szczególnie Januszko, prawdziwi rockmani z krwi i kości, którzy z niejednego pieca chleb jedli. Dziś takich indywiduów i charakterniaków ze świecą szukać. W dobie lalusiowatych, wypindrzonych pseudowokalistów w zmywalnych i pstrokatych tatuażach muzycy Mecha prezentują się jak rodzimy odpowiednik Motörhead. W ich wypadku poprawność polityczna w ogóle nie istnieje.
Nie lada atrakcją jest półgodzinny materiał „Live At Metal Hammer Festiwal 2011” zawierający koncert Mecha z katowickiego Spodka. Szkoda, że tamtego wieczora Januszko był w słabszej formie wokalnej (mało brakowało, a zespół przez infekcję gardła wokalisty w ogóle by nie zagrał).
O ile obraz jest poprawnej jakości, to dźwięk w cyfrowym stereo jest bardzo płaski. Zdarza się, że coś piszczy i szumi, ale ten koncert ma wyjątkową, dokumentalną wartość. Warto obejrzeć materiał do końca, żeby zobaczyć, jak gitarzysta rozwala gitarę. Rzecz bezprecedensowa w polskim rocku, bo takie rzeczy zdarzały się tylko na koncertach Rainbow i Black Label Society.
Pozostałe dodatki to dwa klipy, do „Nie widzieć nic” (słabe) i „Painkillera” (zapowiedź tego, co zespół nagrał na „ZWO”), galeria zdjęć, dyskografia i cztery tapety na komputer.
Marcin Kaniak
|