Ray Kroc to energiczny biznesman, który od lat walczy o swoje pięć minut sławy. Jednak każdy jego pomysł przeradza się w klęskę, a szanse na realizację marzeń maleją z dnia na dzień. Niespodziewanie otrzymuje zamówienie od nieznanej mu restauracji w Kalifornii. Poznaje braci McDonaldów, którzy wymyślili nowatorski system serwowania jedzenia w 30 sekund od złożenia zamówienia. Ray, zachwycony rewolucyjnym pomysłem, namawia braci do stworzenia sieci restauracji w całych Stanach Zjednoczonych. W miarę rozrastania się fastfoodowego imperium, Kroc chce mieć coraz więcej władzy. Jak wiele poświęci, aby zbudować najbardziej rozpoznawalną markę na świecie i stać się jedną z największych osobowości XX wieku?
Przechodząc ostatnio obok McDonalda złapałam się na przypomnieniu sobie jednej ze scen filmu – tej mianowicie jak z baru braci McDonald zdejmuje się ich nazwisko, które stało się marką, i z którym nie mają już oni nic wspólnego. I wiem, że nieraz jeszcze przyjdzie mi na myśl podczas sięgania po kolejną frytkę, genialne posunięcie jakim było rozrysowanie przez braci McDonald kuchennego pola bitwy i strategia jaką wymyślili: ustawienia mebli i sprzętów i ruchu pracowników, tak by nikt sobie nie przeszkadzał i by uzyskać wymarzony czas podania dania kolejnemu klientowi.
Za imperium McDonad ( i chwała reżyserowi za przybliżenie tego fenomenu) niewątpliwie stoi geniusz i to niejeden. Równie genialne jak to co wymyślili bracia i jest to, co z ich wynalazkiem robi żądny sukcesu Kroc. Genialnym posunięciem jest też kolejne, by wykupywać ziemię pod kolejne restauracje, a tym samym uniezależnić się finansowo od braci. Kroc, bo to na jego postaci jedzie cały film jest sportretowany w sposób rewelacyjny. Wydaje się że wyniuchawszy interes jest jak koń w bloku startowym: nic i nikt go nie powstrzyma. Żadne umowy, słowo albo uściśnięcie ręki w co wierzą konserwatywni braci, których w końcu oczywiście oszukał. Kroc ma etykę szczura, a fair play to słowa, których nie ma w jego języku. Nie można mu jednak odmówić wytrwałości i parcia do celu… choćby po trupach. Chciał zrobić z McDonalda nowy amerykański kościół i zrobił to!
Zastanowiło mnie z tej okazji jedno – czy gdyby nie musiał tyle lat klepać biedy i na dobrą sprawę upokarzać się jako przedstawiciel handlowy nie byłby przypadkiem innym człowiekiem. Kroc wydaje się bowiem rozpaczliwie zdesperowany, ma już dosyć bycia zerem, chce w końcu poczuć szacunek do siebie samego (abstrahując od tego co sądzimy o jego wątpliwej postawie). To bliskie nam wszystkim uczucie nie pozwala nam go potępić, co więcej ulegamy jego czarowi – podobnie jak wszyscy inni filmowi oszukani. Zasługa to Michaela Keatona, którego Kroc jest cudownie niejednoznaczną postacią. Bawi nas (jego rozmowy telefoniczne z braćmi), wzbudza litość, gdy widzimy jak go poniżają „Ci lepsi”, i oburzenie, gdy słyszmy jak wykiwał braci i nie wiadomo dlaczego puścił z torbami byłą, bogu ducha winną żonę, tylko dlatego, że została z tyłu podczas gdy on już wspiął się na szczyt. Takich ludzi jak on podziwiamy, ale wolelibyśmy nie znaleźć się na ich drodze. Kroc jest jednak idealnym przykładem spełnienia się amerykańskiego mitu od pucybuta do milionera. Co jak co, ale wiary w siebie nie można mu odmówić!
Obraz Johna Lee Hancocka ogląda się jak film przygodowy, z tym że to rzecz rozgrywa się w świecie biznesu. Ma spora dynamikę, dialogi brzmią jak stacatto karabinu maszynowego, a humor (sytuacyjny i słowny) i energiczny montaż sprawiają, że wciągamy się w historie jakbyśmy pociągali waniliowego shake’a.
Dodatkowym smaczkiem jest etnograficzny wręcz „powrót do przyszłości”, czyli pokazanie lat 50 z cała jej ikonografiką i specyficzną kulturą (o)bycia. Komiwojażerowie przemierzający kraj, szerokie rozkloszowane spódnice dziewcząt, postawione na żel grzywki chłopców, konserwatyzm poglądów i krążowniki szos to świat, który zmiotła rewolucja obyczajowa lat 60… Na szczęście takie filmy jak „McImperium” na chwilę go ożywiają.
ASPEKTY TECHNICZNE
Film ma lekko żółtawy koloryt i wydaje się chwilami nieco zamglony, a ujęcia wyglądają jak prześwietonejakby faktycznie był kręcony pół wieku temu.
Dźwięk głównie dialogowy, ale za to muzyka, zaskakująca i pełna kontrastów jest czymś co świetnie puentuje sens pokazanych sytuacji.
BONUSY
Wydanie typu booklet.
Veroika |