Mohamedou Ould Slahi (Tahar Rahim) wiedzie spokojne życie w rodzinnej Mauretanii – aż do dnia, gdy amerykańskie służby uprowadzają go prosto z rodzinnej uroczystości. Przekonany, że padł ofiarą nieporozumienia, Mohamedou wkrótce trafia do więzienia dla oskarżonych o terroryzm w niesławnej bazie Guantanamo. Poddawany fizycznym i psychicznym torturom, zmuszany do przyznania się do udziału w zamachu z 11 września, powoli traci nadzieję na sprawiedliwość. Wtedy w jego celi zjawia się Nancy Hollander (Jodie Foster), wybitna adwokatka specjalizująca się w obronie więźniów politycznych. Wraz ze swoją młodą współpracownicą Teri Duncan (Shailene Woodley) rzuca wyzwanie wojskowemu prokuratorowi Stuartowi Couchowi (Benedict Cumberbatch), który dąży do skazania Mohamedou za wszelką cenę.
Ten film byłby wstrząsający, nawet gdyby był fikcją. Fakt, że opowiada prawdziwą historię, podbija stawkę emocji jakie wyzwala. Samego bohatera tej historii Mohamedou Ould Slahiego poznajemy za pomocą kilku ostatnich, dokumentalnych scen filmu. Fakt, że ułożył sobie życie i jest szczęśliwy po tym jak doświadczył piekła na Ziemi, wydaje się ostatecznym znakiem przychylności Allaha, który chyba o nim przez wiele lat zapomniał! Było już kilka filmów o więźniach Guantanamo, czy niesłusznych aresztowaniach po 11 września, ale dopiero tutaj w „Mauretańczyku” w tak dobitny sposób można było poczuć grozę przesłuchań w trybie specjalnego traktowania, które sprawiają, że człowiek przyznałby się nawet do rozpętania II wojny światowej. Co trzeba mieć w sobie, żeby w taki sposób upokarzać drugiego człowieka? I to mając przecież cały czas świadomość jałowości informacji, które się w taki sposób zdobywa. A przecież przesłuchującym powinno chodzić o by wykonać dobrze swoją misję, czyli zdobyć informacje na temat bezpieczeństwa narodowego, a nie dać upust swoim chorym żądzom. Podobieństwo do katów z Auschwitz, zwyczajnych ludziach wykonujących z pedantycznością, ale i dużą dozą własnej improwizacji powierzone im zadania nasuwa się samo…
W „Mauretańczyku” niezwykle ciekawie zarysowano postać bohatera. To inteligentny chłopak, obdarzony błyskotliwym poczuciem humoru, może zbyt bardzo ulegający wpływom grupy, ale pełen naturalnego wdzięku, któremu nie mogą się oprzeć pracujący dla niego prawniczki, strażnicy w więzieniu w końcu nawet sami przesłuchujący. Grający go Tahar Rahim jest świetny, zarówno w scenach emocjonalnych jak i tych wyciszonych, gdzie musi zagrać barwą głosu czy wyrazem oczu.
Drugi ciekawy wątek dotyczy postaci prokuratora, który potrafi – choć jest to okupione dużymi emocjami – rozdzielić emocje i poczucie sprawiedliwości. I nawet jemu, który miał prawo traktować zatrzymanego jak bardzo zaciekłego wroga, przyczyniającego się do śmierci jego przyjaciela podczas 11 września wewnętrzny kompas nie pozwala na przymkniecie oczu na brak dowodów czy bezsens wymuszonych zeznań.
Bardzo dobrą rolą przypomniała o sobie Jodie Foster, grająca obrończynię Slahiego, która nie wierzy wprawdzie w jego niewinność, ale nosi w sobie niezłomne przekonanie, że każdy ma prawo do obrony. Moment, w którym ona czyta list Slahiego opisującego jego tortury zmontowany z równoczesną lekturą raportu z rodzajami stosowanych tortur z jakim zapoznaje się prokurator a to wszystko zderzone ze scenami jak to naprawdę wyglądało jest porażający!
„Mauretańczyk” to jedna z najciekawszych pozycji, którą ostatnio miałam przyjemność widzieć. Choć jemu samemu daleko do przyjemnego , popcornowego kina... I dobrze! |