Odważny, wymagający reżyserskiej dojrzałości temat, z którym debiutujący w kinowej fabule Paweł Sala poradził sobie doskonale. Film jest zainspirowany faktami (zabójstwo to pokazane zostało także w jednym z odcinków „Pitbulla”), ale poza samym morderstwem (drastycznego widoku widzom oszczędzono) wszystko w „Matce Teresie od kotów” jest fikcją wymyśloną przez reżysera. Nie chodzi tu bowiem o wątek sensacyjny, ale o próbę odpowiedzi na pytanie, co jest przyczyną tak potwornego zła. Co skłoniło dwudziestodwulatka i jego młodszego o dziesięć lat brata do zamordowania matki, która przecież nie była ich dręczycielką.
Zaprezentowana w filmie rodzina jest zwykłą, choć może trochę odbiegającą od normy rodziną. Matka Teresa (Ewa Skibińska) przejawia nadmierną skłonność do opieki nad bezdomnymi kotami. Ojciec Hubert (Mariusz Bonaszewski), weteran wojny w Afganistanie, jest tak wewnętrznie wypalony, że odpuszcza sobie rolę głowy rodziny, którą przejmuje najstarszy syn Artur (Mateusz Kościukiewicz). A ten jest tak napakowany złością i agresją, że matka zaczyna się go powoli bać. Młodszy Marcin (Filip Garbacz) ulega fascynacji siłą i bezwzględnością brata, jedynie najmłodsza córka jest jeszcze normalnym dzieckiem.
Opowiadając tę straszną historię, Sala zastosował zabieg odwrócenia kolejności wydarzeń. Widz najpierw ma zatem do czynienia ze zbrodnią, a następnie zapoznaje się z okolicznościami poprzedzającymi jej dokonanie (akcja obejmuje dwanaście miesięcy). Poznając stosunki panujące w tej dziwnej rodzinie, sam musi jednak odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego Teresa zginęła.
Wielkim atutem tego wstrząsającego i przejmującego filmu jest aktorstwo, i to zarówno wielkich gwiazd (Skibińska, Bonaszewski), jak i aktorów znajdujących się dopiero na początku – miejmy nadzieję wielkiej – kariery (Kościukiewicz).
ren |