Dla widza wychowanego na „Czterech pancernych i psie” oraz na kulcie dzielnych czołgistów obraz Samuela Maoza stanowi niespodziankę. Oto bowiem izraelskiego stalowego rumaka prowadzi nie odważna załoga, ale grupa wystraszonych i czasami wręcz płaczliwych chłopaków, którzy marzą tylko o jednym – bezpiecznym powrocie do domu (co prawda nie są obrońcami ojczyzny, lecz agresorami). Zestawienie filmu Konrada Nałęckiego z dziełem Maoza stanowi idealny przykład tego, jak sobie chłopcy wyobrażają wojnę z tym, jaka ona jest naprawdę.
Akcja filmu rozgrywa się 6 czerwca 1982 r., w pierwszym dniu Pierwszej Wojny Libańskiej, toczonej w latach 1982-1985. Dla niezorientowanych: wojnę wywołała inwazja wojsk Izraela na południowy Liban, ku czemu pretekstu dostarczył zamach na ambasadora Izraela w Londynie, zorganizowany przez terrorystyczną organizację Abu Nidala. W rzeczywistości chodziło o spacyfikowanie wspieranych przez Syrię sił OWP (Organizacja Wyzwolenia Palestyny), która po wypędzeniu z Jordanii miała swoje bazy w Libanie.
Filmowi pancerni, dowódca Assi, strzelec Szmulik, ładowniczy Hertzel i kierowca-mechanik Igal, dostają zadanie osłaniania oddziału Jamila w czasie penetracji zbombardowanego miasteczka i dotarcia wraz z nim do hotelu San Tropez. Ta na pozór łatwa misja okazuje się dla niedoświadczonych, nieobytych jeszcze z wojną członków załogi zadaniem ponad ich siły. Szmulik najpierw nie może się zdobyć na ostrzelanie atakującego ich przeciwnika (nigdy jeszcze nie zabił człowieka), w wyniku czego ginie jeden z żołnierzy Jamila. Potem, udręczony tą słabością, działając w stanie skrajnego napięcia, rozwala kilka niewinnych osób. Igal z kolei nie umie poradzić sobie z uruchomieniem czołgu, ponieważ wskaźniki nie działają. Pomaga dopiero interwencja opanowanego Jamila, gdyż Assi kompletnie nie radzi sobie z dowodzeniem skłóconą i roztrzęsioną załogą. Najgorsze jednak przychodzi z chwilą, gdy okazuje się, że cała ekipa zboczyła z trasy i zabłąkała się na teren opanowany przez Syryjczyków. Mają ich stamtąd wyprowadzić przysłani przez „górę” falangiści (członkowie współpracującej z Izraelem prawicowej i chrześcijańskiej Falangi, będącej w latach 70. jedną z najbardziej znaczących sił politycznych i militarnych Libanu), ale czy można im zaufać?
Tego nie wie ani widz, ani tym bardziej uwięzieni pod pancerzem Assi, Szmulik, Hertzel i Igal. Ponieważ wszystkie wydarzenia dziejące się w „Libanie” pokazywane są tylko z ich perspektywy, także dosłownie – to, co dzieje się na zewnątrz, widać wyłącznie przez wizjer, a skąpe informacje dochodzą głównie drogą radiową – śledzący akcję mają okazję doskonale wczuć się w ich sytuację, odczuć ich lęk przed niewiadomym i niemal poczuć zapach spływającego po nich potu, będącego wynikiem strachu i przerażenia. Jakże niewiele wspólnego mają ci rozklejeni, desperacko pragnący przeżyć chłopcy z bohaterszczyzną klasycznych filmów wojennych, jak doskonale udziela się widzowi gęstniejące w tym małym, żelaznym pojeździe napięcie graniczące niemal z obłędem! Panujący tam chaos i panikę dodatkowo podkreśla widok bałaganu – podłoga czołgu tonie w jakiejś cieczy, w której pływają pociski, można też wyobrazić sobie smród moczu oddawanego przez pancernych do jakichś pojemników.
„Liban” jest zatem bardzo uniwersalnym obrazem antywojennym. Jego wymowa polityczna schodzi nieco na drugi plan, tym bardziej że reżyser unika kreślenia wyraźniejszego tła politycznego tego konfliktu, aczkolwiek niedwuznacznie piętnuje używanie przez Izraelczyków zakazanych bomb fosforowych, określanych przez bohaterów filmu eufemistycznym mianem wybuchających dymów. W wojnie ofiarami są wszyscy, nie tylko niewinni cywile, ale także zmuszani do ich zabijania przerażeni młodzi mężczyźni, którzy w momentach największej grozy najchętniej przywołują w pamięci matkę, symbol bezpieczeństwa. I którzy już nigdy się od pamięci tej wojennej grozy nie uwolnią.
Tak realistyczny obraz wojny we wnętrzu (czołgu i psychiki) był możliwy do uzyskania dzięki osobistym doświadczeniom Maoza, który jako dwudziestolatek uczestniczył w Pierwszej Wojnie Libańskiej i sportretował samego siebie w osobie Szmulika. Aby uświadomić aktorom piekło, jakiego doświadczają bohaterowie filmu, a zwłaszcza uczucie klaustrofobii wynikające z zamknięcia w ciemnej i ciasnej przestrzeni czołgu, reżyser kazał im spędzić samotnie kilka godzin w rozpalonym od gorąca ciemnym kontenerze, w który dodatkowo uderzano metalowymi rurkami, aby stworzyć wrażenie kul walących w pancerz czołgu.
Bardzo sugestywny w oddaniu wojennych przeżyć czołgistów, znakomicie przy tym filmowany „Liban” został uhonorowany wieloma nagrodami, w tym Złotym Lwem na MFF w Wenecji, a za zdjęcia – Złotą Żabą na festiwalu Cameraimage.
ASPEKTY TECHNICZNE
Przy starannie opracowanej stronie wizualnej trudno złożyć niedoskonałości obrazu (1.78:1) na karb transferu. A jest ów obraz nieostry i niezbyt bogaty w szczegóły. Dość powiedzieć, że w ciemnym wnętrzu czołgu widać tylko podstawowe zarysy jego wyposażenia, to samo dotyczy skąpo oświetlonych światłami lampek sylwetek, a w zasadzie najczęściej twarzy żołnierzy. W czołgowym wnętrzu dominują barwy żołnierskiej zieleni, brązu i czerni, w zdjęciach na zewnątrz pojawia się więcej kolorów, ale nie są one naturalne. Na ogół brzydkie i zszarzałe. Transfer jest jednak poprawny, obraz jest czysty i nie szemrze.
Dźwięk tylko w Dolby Digital 2.0, ale realistyczny, pełen rozseparowanych na boki brzęków i łomotów żelastwa. Chciałoby się jedynie, aby owe odgłosy były nieco bardziej intensywne.
BONUSY
Brak.
ren |