Rok 1200 p.n.e. Grecka królowa Alkmena, żona znienawidzonego prze nią Amfitriona, zostaje uwiedziona przez Zeusa. Rodzi się Herkules, którego przeznaczeniem będzie obalić tyranię króla i przywrócić pokój w państwie. Jednak chłopak nie wie nic o swoim boskim pochodzeniu. Gdy jednak okrutny Amfitrion przeznacza księżniczkę kreteńską Hebe, którą kocha Herkules na żonę jego starszemu bratu, Herkules sprzeciwia się i zostaje wygnany.
Łatwiej wybaczyć zafałszowania historii czy też mitu w czymś co jest jedynie bajką, a taką właśnie jest „Legenda Herkulesa”. W dodatku jest bajką widowiskową pełną ładnych scenografii i kostiumy efektownych walk filmowanych w technologii slow-motion, dzięki której możemy się napawać ich detalami i choreografią. Tempo filmu sprawia, że ogląda się go dobrze; film nie jest przegadany, co uczyniło go wolnym od nadmiaru melodramatycznych dialogów czy haseł-kliszy jakie pojawiają się w co drugiej wysokobudżetowej produkcji (patrz „Pompeje” właśnie). Troszkę dziwią niekonsekwencje – bo czemóż Herkules który przed momentem żonglował wielkimi głazami, daje się niemalże pokonać staremu (wszak 40-ka to w starożytności był schyłek życia) Amfitrionowi. Legenda… to rozrywka może nie najwyższej klasy, ale raczej wciągająca, a nie irytująca, bo też nie udająca niczego innego czym nie jest. A i przyjemnie patrzy się na umięśnionych herosów zwierających się w śmiertelnej walce, gdybyż jeszcze zamieniono aktorki, a Hebe pozwolono zagrać Roxanne McKee grającej Alkmenę, wyeliminowano by najsłabsze aktorskie ogniwo, czyli Gaię Weiss, bardziej się nadająca do odtwarzania ról romantycznych suchotniczek…
ASPEKTY TECHNICZNE
Tutaj nic dodać nic ująć, a obfitości dźwiękowych całą masa. Mamy tu cały wachlarz odgłosów: świst lecących strzał i walki na miecze w egipskiej jaskini, rozbijanie fal o dziób statku, siekący deszcz, ogłuszający ryk lwa, szczęk łańcuchów niewolników, ciężki huk tętent koni, ogłuszające pękanie murów, grzmot piorunów podczas walki z oddziałami Amfitrona, gdy Herkules używa swego świetlnego bicza, brzmiącego jak iskrzenie prądu. Tyły zajęte są tymi dźwiękami jak i subtelniejszymi (głosy ptaków w lesie, szum wodospadu) przez 99 % trwania filmu. Basy są również niesamowicie aktywne podbijają cięższe odgłosy, a że tych jest w filmie cała masa subwoofer nie próżnuje, ku naszej zresztą uciesze.
W filmie jest kilka tonacji kolorystycznych: sceny w Heliopolis cechują się żółtawym kolorytem, dominują w nich beże, piękne stare złoto i elegancka sepia. Kolejny ton to granaty, połyskliwe szarości i opalizujące błękity. Są też pełne poświaty kadry zatopione stalowych szarościach. Ostrość znakomita, kontrast przedni, nie umyka żaden element dynamiki ruchu.
BONUSY
Tylko zwiastuny.
veroika
|