Masakra w Nankinie odbyła się na przełomie 1937 i 1938 roku. Wojsko japońskie zamordowało wówczas prawdopodobnie około 350-400 tysięcy Chińczyków (żołnierzy i cywilów), doszło być może do nawet 80 tysięcy gwałtów (w większości zbiorowych, kobiety były potem albo okaleczane, albo zabijane)… Japończycy wymazali to wydarzenie z podręczników historii (od 1955 roku obowiązuje zakaz wspominania o masakrze w szkolnych podręcznikach), a jeśli już się przyznają, to do kilkuset, najwyżej kilku tysięcy ofiar (postawa głoszących to grup i polityków jest o tyle dziwna, że japońskie dokumenty wojenne wspominają o około 230 tysiącach oficjalnie pogrzebanych ciał…)! Do dziś wydarzenie to, a w zasadzie stosunek Japończyków do masakry, kładzie się głębokim cieniem na relacjach obu państw.
Akcja „Kwiatów wojny” rozgrywa się właśnie w czasie tamtych tragicznych dni. Głównym bohaterem jest jednak, o dziwo, nie Chińczyk czy Japończyk, a… Amerykanin (miał o to wielkie pretensje zmarły niedawno słynny krytyk Roger Ebert, wysuwający wniosek, że chodziło tylko o lepszą sprzedaż filmu na zachodzie, decyzja nie miała natomiast żadnego sensu dramaturgicznego). John Miller to przedsiębiorca pogrzebowy, człowiek niezbyt religijny i nastawiony głównie na zysk. Przybył właśnie do nankińskiej katedry, by zabrać ciało księdza prowadzącego przykościelną szkołę dla dziewcząt. I tam zastała go wojna. Schronił się więc w katedrze, w której oprócz niego są też uczennice i… grupka prostytutek uciekających przed wkraczającym wojskiem. Jak się okaże, 12-letnie dziewczynki nie są bynajmniej bezpieczne w przybytku bożym. John, by je ratować, zaczyna udawać księdza, próbuje negocjować z japońskim dowódcą, naraża swe życie, by ratować „podopieczne”. Dowódca jednak chce, by uczennice zaśpiewały na bankiecie w koszarach z okazji zwycięstwa. I John, i dziewczyny przypuszczają, że wysokim wojskowym bynajmniej nie chodzi o ucztę muzyczną, ale o gwałt na specjalnie chronionych do tej pory dziewczętach-dziewicach. Dziewczyny postanawiają popełnić zbiorowe samobójstwo, ale nieoczekiwanie z pomocą przychodzą... prostytutki.
Nakręcony za blisko 100 milionów dolarów (najdroższy film w historii chińskiego kina, zarobił podobno na tamtejszym rynku trzy razy tyle!) obraz oszałamia epickością i wysmakowaniem plastycznym – wojna, choć straszna, jest w „Kwiatach wojny” także na swój sposób piękna (mowa o zdjęciach). Film oczywiście nie jest zbyt obiektywny i Japończycy są pokazani może zbyt jednowymiarowo (choć z drugiej strony nie ma się co dziwić Chińczykom: skoro było tyle ofiar, trudno nie pokazywać ich jako bestii w ludzkiej skórze…), ale trzyma w napięciu i bez problemu można się identyfikować z bohaterami. Christian Bale, którego reżyserowi polecił Steven Spielberg, zagrał swego Johna z polotem, udanie pokazując przemianę człowieka interesu w bohatera ryzykującego życie. „Kwiaty wojny” były chińskim kandydatem do Oscara, ale nie zostały ostatecznie nominowane do nagrody Akademii (była za to nominacja do Złotego Globu dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego).
ASPEKTY TECHNICZNE
Widać i słychać włożone w Kwiaty wojny fundusze. Obraz jest przepiękny, czysty i bardzo malarski, pomimo tego, że pokazuje niewiarygodne okrucieństwo. Kolory, jakby wbrew wojennemu klimatowi pełen przepychu. Dzieje się tak z powodu osób i miejsc. Primo mamy do czynienia z bohaterkami-prostytutkami odzianymi w najlepsze, najbarwniejsze jedwabie, mieniące się wszystkimi odcieniami tęczy. Nasycone czerwienie, fiolety, zielenie czy błękity haftowane równie lśniącymi nićmi mienią się pięknie w świetle świec i lśnią w południowym słońcu. Secundo akcja dzieje się w klasztorze, którego piękną budowlę zdobią cudownie kolorowe witraże, a światło wpadające przez nie zostawia na podłogach, ścianach i twarzach ludzkich barwne plamy. Te pawie barwy wyróżniają się na tle wojennej kolorystyki: szarości, zieleni i brązów. Ostrość i kontrast bardzo dobre. Krawędzie mają ostre brzegi, a w częstych zbliżeniach widać każdy pojedynczy włosek kunsztownych fryzur dam lekkich obyczajów.
Tyły nie mają, kiedy wypoczywać. Sporo w filmie bowiem odgłosów wojennych: huku pocisków, walących się pod ostrzałem fragmentów muru, drobinek gruzu wzniecanych przez strzały, rykoszetów pocisków. Basy dają czadu podczas ostrzału CKM oraz podczas wybuchu czołgu, który eksploduje w wyniku ataku samobójcy. Tego typu odgłosom towarzyszy brzęk tłukącego się szkła, który spada na głowy bohateróworaz bardzo dalekie, słyszane niczym odległe odgłosy grzmotów odgłosy huku ciężkich dział. Powietrze przecinają od czasu do czasu pojedyncze przecinające powietrze ze świstem strzały snajperów, których kule miękko wbijają się w ciała ofiar. Motywy muzyczne dają nam iście niebiańskiemu podobne wytchnienie. Sporo anielskich wokaliz i chórów, a ich długo wybrzmiewające kyrie elejson rozlega się w całej przestrzeni dźwiękowej.
BONUSY
Nic tylko zwiastun.
Jan/veroika
Premiera DVD: 18.04.2013 |