Przyznam się, że po zobaczeniu beznadziejnego „Zbaw mnie ode złego” postawiłem krzyżyk na Wesie Cravenie. I z takim nastawieniem podszedłem do „Krzyku 4”. Okazało się, że mistrz horroru nie zapomniał wszystkiego i potrafi jeszcze zrobić coś z jajem i zaskoczyć widza. Przykładem na to właśnie „Krzyk 4”, film grozy będący w dużej mierze utworem autotematycznym i piętnującym wszechobecny pęd ku sławie.
Do Woodsboro, gdzie miały miejsce krwawe wydarzenia znane z wcześniejszych części „Krzyku”, przyjeżdża Sidney Prescott, która opisała swą walkę o przeżycie i jest obecnie autorką bestsellerów. Woodsboro jest ostatnim z etapów promocji jej nowej książki. Kobieta odwiedza starych znajomych, miejsca tragedii, robi dużo szumu medialnego. Nieoczekiwanie w miasteczku… ktoś zaczyna mordować ludzi w sposób identyczny, jak robił to zabójca, z którym musiała się niegdyś zmierzyć!
Film nie jest jedynie krwawym slasherem, ma też zacięcie satyryczne, a finał przedstawi nam bohaterów w nowym świetle. Zobaczymy też, jak niektórzy ludzie są zdesperowani w „parciu na szkło” (Szymon Majewski mierzy takie rzeczy bodajże w kiloibiszach, bohaterowie „Krzyku 4” byliby w czołówce). I jak media kreują chwilowe gwiazdki. Całość zręcznie posklejano, podlano krwią, doprawiono suspensem – wyszedł jeden z lepszych odcinków serii (mimo pochwał mam nadzieję, że ostatni – co za dużo…).
Jan |