… gdzie wylądują. W filmie Jona Favreau ich ogromny statek-matka wylądował na przykład na Dzikim Zachodzie (jakby Indianie i szeryf mieli mało kłopotów). Zanim do tego doszło i zanim kowbojsko-indiańska drużyna twardzieli wybrała się, by pogonić Obcym kota, w małym miasteczku Absolution zjawił się Tajemniczy Nieznajomy, Jake. Nieznajomy, jak to westernowy przybysz, jest twardy, tajemniczy i szybko popada w konflikt z trzęsącym miasteczkiem Woodrowem Dolarhyde’em. Nieznajomy ma na ręku dziwną metalową obrożę, której nie potrafi zdjąć i nie bardzo pamięta, jak ona się tam znalazła. Kiedy jednak w Absolution zaczynają znikać ludzie, a potem pojawiają się straszne stwory, coś jakby zaczyna mu świtać w głowie, coś się przejaśnia… Ale kowboj na myślenie nie ma wiele czasu, musi bowiem wyruszyć na wspomnianą już misję przeciw nieproszonym gościom.
„Kowboje i Obcy” to pomieszanie z poplątaniem: western z science fiction, romans z akcją, odrobinka horroru i szczypta humoru. Czasem takie dziwolągi mogą widza ucieszyć i zaskoczyć, ten jednak – poza zestawieniem elementów z jakże odmiennych gatunków filmowych – niczym nie zaskakuje. Scenariusz (napisany na podstawie komiksu) jest dość nieporadny i pełen dziur logicznych, niektóre wątki są niepotrzebne, dodane tylko po to, by mogli się wyszaleć specjaliści od efektów (a wydawać mieli co – budżet filmu wyniósł 163 miliony dolarów). To największa bolączka tego filmu, aktorstwo jest bowiem na przyzwoitym poziomie, a technicznie „Kowboje i Obcy” (razem i osobno) wgniatają w fotel. Pozycja przeznaczona dla tych, którzy na chwilę chcą się rozerwać, lubią dużo wybuchów, nie zwracają uwagi na logikę wydarzeń lub lubią starego dobrego Harrisona Forda w wydaniu prawie indianajonesowskim.
Jan |