Koncert nakręcił sam guru koncertowych wideo Wayne Isham, facet, który był odpowiedzialny za DVD Metalliki, Queensryche, Pink Floyd, Bon Jovi, Ozzy’ego Osbourne’a, Avril Lavigne, Sheryl Crowe, Mötley Crüe, Billy’ego Joela, Fleetwood Mac czy Dave Matthews Band. Pierwsza liga rockowo-popowego mainstreamu. Tak więc o przypadkowości doboru reżysera w tym wypadku nie ma mowy.
„Electric Eye” w czasach VHS funkcjonował pod tytułem „Priest… Live!” i, co zrozumiałe, był wizualnym odpowiednikiem albumu koncertowego pod tym samym tytułem. Podobieństw jest parę. Można to poznać nie tylko po napisie ukazującym się na początku koncertu, ale także kojarząc z okładką albumu CD „Priest… Live!”. W obu wypadkach rzeczą, która jest najbardziej eksponowana, są dłonie widzów wysunięte w stronę sceny. Niech mi ktoś pokaże na współczesnym koncertowym DVD podobne reakcje. Ja nie widziałem.
„Electric Eye” zarejestrowano na trasie „Fuel For Life Tour” w 1986 roku, promującej najbardziej elektroniczno-metalowy album grupy „Turbo”. Rok później JP nagrał „Ram It Down” i nastąpił kryzys heavy metalu. Nadszedł czas królowania trash i death metalu. Muzyka klasyków gatunku okazała się za wolna na takie speedowanie.
Mimo to w 1986 roku na koncercie w Dallas w Teksasie przeżywali apogeum popularności i zaprezentowali się jak najbardziej korzystnie.
Obcowanie z koncertowym wcieleniem JP w wersji DVD jeszcze z tamtego okresu to sama rozkosz. Przykład tego, jak w tamtym czasie wyglądały koncerty heavymetalowe jednej z największych sław. Robi wrażenie ogromna scenografia przedstawiająca dwupiętrowej wielkości robota (podobnego do tego z okładki „Defenders Of The Faith” albo „Screaming For Vengeance”) z ruchomymi ramionami i odnóżami po bokach, na które wchodzą muzycy. W połowie koncertu ramię robota unosi Halforda w górę, a w „Desert Plains” unosi gitarzystów, Tiptona i Downinga. Wielki stalowy potwór na kołach mieści w centralnym miejscu zestaw perkusyjny.
Już początek koncertu zwiastuje udane show. Z oparów sztucznej mgły, z wnętrzności maszyny, z podnoszących się ku górze stalowych schodów, grając, wybiegają na scenę Tipton i Downing. Za nimi, śpiewając „Out In The Cold”, wchodzi Halford dostojnym, kontrolowanym krokiem, ubrany w długi skórzany płaszcz.
Widowisko rozkręca się bardzo płynnie, dynamicznie i przebiega bez zgrzytów. Świetnie prezentuje się środek „Out In The Cold”, gdy Tipton i Downing melodyjnie grają motyw przewodni utworu wspierani klawiszami. Potem leci „Locked”, „Heading Out To The Highway”, „Breaking The Law”, „Love Bites”, „Some Heads Are Gonna Roll”, „The Sentinel”, „Private Property”, „Desert Plains”, „Rock You All Around The World”, „The Hellion / Electric Eye”, „Turbo Lover”, „Freewheel Burning”, „The Green Manalishi (With The Two-Pronged Crown)”, „Parental Guidance”, „Living After Midnight”, „You've Got Another Thing Comin’” i „Hell Bent For Leather”. W sumie blisko 20 kawałków zagranych nieomal tak jak na koncertówce „Priest… Live!”. Momentami jest tu zbyt dużo syntezatorów i elektroniki („Love Bites”, „Turbo Lover”, „Rock You All Around The World”), ale pod względem całości (choreografia, światła, zgranie zespołu) i doboru kompozycji widowisko jest bezbłędne. Zespół prezentuje się tu w fenomenalnej formie. Nie ma taryfy ulgowej, szczególnie show nakręca Halford, wiecznie w ruchu i z głową podniesioną do góry.
„Electric Eye” pokazuje Judas Priest w najwyższej muzycznie i fizycznie formie. Brak tu przerw, zgrzytów. Zespół jest maksymalnie zgrany, czuć cementującą go chemię, a samo przyjęcie przez publiczność to marzenie. Hala wypełniona po same brzegi do samego końca. Owacje tylko i wyłącznie na stojąco.
W show nie zabrakło ryku przegazowywanego harleya przed „Freewheel Burning” czy podnoszącymi się z lewej i prawej strony sceny schodami, na których stoją gitarzyści w „Desert Plains”. „Electric Eye” to Judas Priest z wszelkimi obecnymi w jego koncertach gadżetami, na dodatek nagrany na jednym z najlepszych koncertów. Koncert szybki, pełen zagranych z ikrą solówek oraz soczystych, wartkich zagrywek i ataków gitarowych. Zdecydowanie najlepsze koncertowe wideo Judasów. Od strony realizacyjnej widać, że aby nabrało dynamiki, wmontowano w nie bardzo dużo trafnie ustrzelonych ujęć. Pewnie sporo z nich pochodziło z innego miejsca, ale efekt końcowy jest świetny. Cieszy, że jak większość wielkich koncertów z tamtego okresu, tak i ten nakręcono nie techniką wideo tylko na taśmie 35 mm.
ASPEKTY TECHNICZNE
Film co prawda kręcono kamerami 35 mm, ale chyba nikt nie robił nowego transferu z taśmy filmowej, zrobiono go tylko z telewizyjnej taśmy Beta. Stąd kolory są spłowiałe, a czernie zszarzałe. Kolorystyka mocno przytłumiona. Ostrość w wyniku kompresji sporo ucierpiała. Obraz ma czasami drobną tendencję do pikselizacji.
Ścieżka w Dolby Digital 5.1 sprawia bardzo korzystne wrażenie. Słychać, że do remasteringu dźwięku przyłożono się bardziej. Nie można tu mówić o jakiejś wymyślnej separacji kanałów, ale dynamika, brzmienie, głośność i odpowiedni miks ścieżki sprawiają, że słucha się tego bez zastrzeżeń co do jakości. Bardzo zaskakujące na plus brzmienie. Nawet ścieżka w Dolby Digital Stereo brzmi bardzo dynamicznie.
BONUSY
Jest ich całkiem sporo i łącznie trwają tyle ile sam koncert. W opcji „Extras” dostępne są występy Judas Priest zarejestrowane w telewizji BBC jako BBC TV Performances. Na początek występ w telewizji w programie „Old Grey Whistle Test”, w którym zespół wykonuje utwór „Rocka Rolla”. Po strojach widać, że grupa była na etapie poszukiwania swego muzycznego wizerunku. Mimo że JP gra hardrockowo, to wygląda hipisowo. Szczególnie ciekawie prezentuje się Halford w długich, opadających na ramiona kręconych blond puklach. Z tyłu trudno się zorientować, czy to nie dziewczyna (ta bluza). Słychać, że muzycznie są to początki.
Korzystniejsze wrażenie robi ballada „Dreamer Deceiver / Deceiver”. To już prawdziwa perełka. Ogląda się ją z wypiekami. Muzycy jeszcze w hipisowskich łachach, ale gardło Halforda emituje dźwięki o jak najbardziej heavymetalowej skali (ten ryk). Świetna jakość nagrania, brzmienie jak najbardziej analogowe, autentyczne. Palce lizać. Sola gitarowe rozpływają się w uszach. Słychać, że zespół grał na żywo, a nie z playbacku.
W starszym o parę lat „Take On The World” Halford wygląda już jak prawdziwy metalowiec: skórzana czapka, skórzane spodnie i bluza, ćwieki, uprząż na klacie (ale to chyba do zabaw sm). W „Evening Star” już bez czapki, ale za to w ciemnych okularach. Zapuścił włosy w „Living After Midnight”, ale w śpiewanym chóralnie z publicznością „United” był obcięty krótko. A i zespół prezentuje się lepiej. Jednak największym atutem dodatków jest bonus o nazwie „Promos” z 13 wideoklipami (56 minut). Niektóre zestarzały się, ale takie jak „Painkiller” czy „A Touch Of Evil” kąsają nadal. Sporo tu wideoklipów koncertowych, ale są też i takie z fabułą jak słynny „Breaking The Law” z napadem na bank, „Hot Rockin'” (akcja na siłowni). Miło powspominać.
Marcin Kaniak |