Ekranizacja powieści Meg Rosoff jest trochę melodramatem, trochę filmem wojenno-akcyjnym, a ze względu na czas rozgrywania się akcji (niedaleka przyszłość) także obrazem dyskretnie science fiction. Dyskretnie, gdyż przyszłość widziana na ekranie nieznacznie tylko różni się od „naszego świata” i w sumie jest tylko tłem. Główną bohaterką jest zbuntowana nastoletnia Amerykanka Daisy, którą rodzina wysyła na czas wojny do ciotki mieszkającej z dziećmi na angielskiej prowincji. Daisy najpierw się nudzi, potem odkrywa uroki sielskiej wsi, a jeszcze później po raz pierwszy się zakochuje. Pewnego dnia jednak zostaje rozdzielona ze swym ukochanym, Eddie’em (nota bene będącym jej kuzynem…). Dziewczyna postanawia go odnaleźć, a przy okazji połączyć rozdzieloną przez wojenną zawieruchę rodzinę.
Film jest w formie bardzo minimalistyczny, brak w nim efektów, „wielkich scen”, rozmachu, wszelkie działania wojenne (a mówi się wszak o III wojnie światowej) są tylko lekko zarysowane albo wręcz sugerowane. Klimat przypomina w wielu momentach tanie (w realizacji) opowieści o świecie po jakiejś apokalipsie, są też w filmie charakterystyczne dla takich produkcji wątki wędrówki/pielgrzymki przez wrogi świat i dorastania w czasie podróży. Dla fanów hollywoodzkich blockbusterów „Jeżeli nadejdzie jutro” zapewne okaże się nudne jak flaki w oleju, reszcie publiczności może się spodobać ta inna od standardowych wizja futurystycznego świata ogarniętego wojennym szaleństwem, choć bądźmy szczerzy – wielkie kino to nie jest, a gdyby nie porządna kreacja Saoirse Ronan (Daisy), można by nawet mówić o dziele przeciętnym.
ASPEKTY TECHNICZNE
„Jeśli nadejdzie jutro” jak na dyskretne SF przystało ma też dyskretnie odrealniony obraz. Dużo kadrów rozjaśnionych jest naturalnym, słonecznym światłem, zwłaszcza na początku filmu oraz w scenach powrotu dziewczyn do domu. Dominują barwy Ziemi: beże, oranże, piasek i sjena. Głęboka zieleń lasu w równych tonacjach koi oczy, a woda w rzece skrzy się srebrnym blaskiem. Żółte pola pięknie kontrastują z błękitem nieba. Potem robi się nieco mroczniej, dominują barwy wojenne: zgaszone zielenie, zgrzebne szarości i ponure granaty. Sporo zbliżeń daje okazję do wyłapania detali (szczegóły makijażu Daisy czy piegi na nosie rudowłosej Piper), ale tylko w takim zbliżeniu są one porządnie widoczne, bo ten oniryczny obraz jest jednak nieco zamglony, a kontury się zacierają. Piękną „pluszową” miękkość mają liczne sceny wieczorne, gdzie kadry rozświetlają światła świec. Lekko szemrze tło.
Sporo odgłosów natury: wiatru w liściach drzew, cykania świerszczy, trzasku deptanych gałęzi w lesie, stukania kropel deszczu czy basu odległego grzmotu. Podrywają z fotela tnące z nagła wiejską ciszę odgłosy przelatujących samolotów wojskowych. W czasie strzelaniny (w stodole i na drodze) dobrze brzmią porządnie rozseparowane świsty kul oraz odgłosy rozmów w krótkofalówkach. Ciekawie brzmią wewnętrzne głosy Daisy: pojedyncze słowa, szepty, westchnięcia słyszane tylko przez dziewczynę, a płynące do nas zewsząd. Sporo bardzo różnej, dobrze dobranej muzyki. Na początku rwie ku nam „zbuntowana” muzyka młodzieżowa słuchana przez Daisy przez słuchawki, potem robi się coraz dramatyczniej i zastępują ją mocne, czasem rzewne, czasem żałobne, nokturnowe akordy fortepianu.
BONUSY
Tylko zwiastuny.
Jan/veroika
|