Bajka jako jedyny gatunek filmowy nie była bowiem podejrzana w objętej rosyjskim „patronatem” Czechosłowacji, a jej twórcom zostawiano względną swobodę artystyczną. Pomimo że akcja „Jak utopić...” dzieje się we współczesnej Pradze, mamy do czynienia ze światem swoistego fantasy.
Otóż w pewnym starym wilgotnym domu nad Wełtawą żyje sobie rodzina wodników-arystokratów Wassermanów i ich podwładnych. Jeden z nich podczas akcji ratowniczej wykazuje się taką odwagą, że władze miasta postanawiają mu to jakoś wynagrodzić i przekwaterować go z zawilgoconego domostwa do suchego bloku. Dla wodników oznacza to oczywiście katastrofę. Jedynym sposobem na uniknięcie eksmisji jest wyeliminowanie zajmującego się tą sprawą prawnika – doktora Mraczka. Niestety, w przystojnym doktorze zakochuje się młoda wodniczka Jana Vodiczkova i wbrew nakazom Wassermana ratuje mu życie.
Oczywiście to niejedyny zwrot akcji, jaki funduje film, który w Czechach osiągnął status kultowego. Doceniono absurdalny humor, jaki wynikał ze zderzenia przaśnej socjalistycznej rzeczywistości z fantazyjnym światem wodników, którzy przemieszczają się rurami kanalizacyjnymi, zamieniają w karpie, a dusze topielców trzymają w zabytkowych porcelanowych dzbaneczkach.
Drugi smaczek to satyra, której ostrze skierowane jest w ówczesne stosunki panujące w kraju, obecna w partyjnej nomenklaturze stosowanej na zjeździe wodnikowych VIP-ów w Hamburgu. Oberwało się też snobom i karierowiczom pokroju Wassermanów, którzy gonią za dewizowcami, mającymi zapewnić rodzinie lepszą pozycję.
Dialogi powalają, bo wodniki mają zupełnie inne problemy niż zwykli śmiertelnicy – nie mogą np. krzyżować się z ludźmi: kochać się z nimi ani przyjmować ich krwi podczas transfuzji. Tracą wtedy swą moc... i nieśmiertelność.
Pod kątem technicznym „Jak utopić doktora Mraczka” obfituje w iście magiczne sztuczki, a był to czas, kiedy efekty specjalne robiło się na planie w sposób rzemieślniczy, za pomocą specjalnych obiektywów, podwójnych luster tworzących niezwykłą perspektywę albo malowanego tła.
Oglądanie „Jak utopić...” jest jak wejście do tej samej rzeki, choć porzekadło mówi, że nie można wejść do niej dwa razy. To zanurzenie w świat tak rozpoznawalny na pierwszy rzut oka dla dzisiejszych 30- i 40-latków. To jedna z pierwszych ról młodziuteńkiej Libuse Safrankovej (Jana), która role bajkowych księżniczek dzieliła tylko z Janą Nagyową – Arabelą. Z „Arabelą” i osobą sympatycznego Meyera łączy się też nazwisko Vladimira Mensika, grającego jednego z wodników-wyrobników, Karela. No i jeszcze wodnikowy krwiopijca Wasserman w interpretacji Milosa Kopeckiego znanego nam jako dr Strosmajer ze „Szpitala na peryferiach”.
ASPEKTY TECHNICZNE
Największym mankamentem dźwięku, zapisanego w Dolby Digital Stereo, jest fakt, że nie można niestety wyłączyć polskiego lektora, a miło by było dokładnie słyszeć czeskie dialogi, bo są w tym filmie niezwykle ekspresyjne.
Obraz niewiele się różni od tego, jaki utkwił w naszej pamięci z czasów emisji w TV, czyli z nijaką ostrością, kiepskim kontrastem, z przyczyny którego gubią się, niestety, smakowite szczegóły tła. Kolory bardzo nieapetyczne, bo wypłowiałe. Biel jest lekko szarawa, czerń zresztą też. Sporo brudów analogowych, zjawiska colour crossing, czyli krzyżowania barw, oraz intensywne szemranie tła.
BONUSY
Ano, ano – utonęły w Wełtawie.
veroika |