Autorem powyższego powiedzenia jest bohater filmu, dr Jack Kevorkian, znany również jako Doktor Śmierć. Ten lekarz patolog skupił się na walce o eutanazję, o to, by nieuleczalnie chorzy mogli – za pomocą specjalnej maszyny, którą skonstruował – nacisnąć guzik, wstrzyknąć sobie truciznę i godnie umrzeć. Sam asystował przy około 130 takich procedurach (zmarł w czerwcu bieżącego roku).
„Jack…” opowiada o mniej więcej dwóch dekadach z życia Kevorkiana, od momentu skonstruowania maszyny, poprzez kolejne procesy – czterokrotnie oskarżano go o morderstwo drugiego stopnia i za każdym razem został uniewinniony – aż do skazania za spowodowanie śmierci Toma Youka (Kevorkian nagrał samobójstwo chorego mężczyzny i pokazał w programie „60 minutes”, taśma stała się dowodem w sprawie o morderstwo drugiego stopnia, doktor został skazany i spędził 8 lat w więzieniu).
To jeden z tych filmów, które poruszając trudne tematy prowokują do dyskusji. Tym razem jest to dyskusja o tym, czy nasze życie należy tylko do nas, czy możemy z nim robić, co chcemy. To także obraz o walce z systemem i wspieraniu się grupki ludzi wierzących szczerze w słuszność swych przekonań (mowa o Kevorkianie, jego siostrze i najbliższych współpracownikach).
„Jack…” to obraz telewizyjny, ale z pewnością lepszy niż większość reklamowanych kinowych hitów, przede wszystkim ze względu na precyzyjny, ambitny scenariusz i wspaniałe aktorstwo. Był zresztą nominowany w aż 15 kategoriach do Emmy (skończyło się na nagrodach dla Pacino i za scenariusz) oraz do dwóch Złotych Globów (jeden z nich przypadł w końcu zasłużenie Alowi Pacino za najlepszą rolę w miniserialu lub filmie telewizyjnym).
Jan |