Zwycięzca bierze wszystko.
“Fortune Favors The Brave” co należy tłumaczyć jako “szczęście należy do odważnych” to tytuł drugiego, pełnometrażowego albumu formacji J.D. Overdrive (wcześniej funkcjonującej jako Jack Daniels Overdrive) pochodzącej z Katowic.
Założona w 2007 roku grupa już rok później wydała swoją pierwszą epkę „Pure Concentrated Evil”. W roku 2011 premierę miał album „Sex, Whiskey & Southern Blood”.
W maju 2013 roku roku światło dzienne ujrzał drugi pełnometrażowy album J.D. Overdrive „Fortune Favors The Brave”, na którym grupa powróciła do cięższych i brudniejszych brzmień.
Zawartość najnowszego albumu katowiczan to grany w amerykańskim stylu southern-metal zaprawiony solidną porcją stoner-rocka. Mamy więc „bagnisty” bas, nisko strojone, brudno brzmiące gitary i w zależności od klimatu kompozycji, agresywny lub ciągnący się wokal. Stojący za mikrofonem Wojtek Kałuża dysponuje głosem o dużej rozpiętości tonalnej. Z wrodzoną łatwością potrafi agresywnie zaryczeć w stylu Philipa Anselmo z Pantery czy subtelniej jak Chad Kroeger z Nickelback.
Płyta zawiera dziesięć kawałków o wyrównanym poziomie i zbliżonej do siebie stylistyce. Wytrawny słuchacz gatunku dosłucha się tu inspiracji Black Label Society, Down czy zespołów grających ogólnie przyjęty southern-stoner-rock-metal, począwszy od Hellyeah, a skończywszy na Panterze.
Można by powiedzieć, że J.D. Overdrive to amerykański southern-metal zagrany po naszemu, bo powiedzmy sobie szczerze, lepszy od tego jest zawsze oryginał i tu nie ma dyskusji.
Co prawda u nas podobną muzę gra Corruption i Hellecricity, więc im z racji dłuższego stażu należy się palma pierwszeństwa. Niemniej, młode wilczki czyli J.D. Overdrive drepczą już starym wyjadaczom po piętach…
Na „Fortune Favors The Brave” zdarzają się kompozycje o bardzo wyrównanymi poziomie („Born To Destroy”, „Funeral Stopper”), są takie, które męczą monotonią („Hope for the Best, Prepare for the Worst”), ale są i też takie, do których powrócimy jeszcze nie raz.
Na ten przykład może podobać się „Beware The Boozehound”, głównie za porządne zamieszanie solówkami gitarowymi w środkowej części, nośnością muzyczną i klawiszami pobrzmiewającymi w stylu Deep Purple z okresu „Perfect Strangers” (świetna końcówka). Takich odważnych smaczków chciałoby się tu więcej.
Dobrze słucha się „Call Of The South”, z mocnym wokalem.
Zapada w pamięć „Standing Tall” (świetny growling). Muzycznie najatrakcyjniej wypada jednak kawałek „Shadow Of The Beast”, demoniczny, mistyczny, wolny, ciężki, mocno psychodeliczny i zaprawiony gitarami w stylu Kyuss (okres „Blues for the Red Sun”). Z oparów przesterowanych gitar, wyłania się solówka, na tle której głos Kałuży brzmi tak, jakby dobiegał z piekielnych czeluści. Mocno szamańska, natchniona i transowa kompozycja z oryginalnym finałem.
Grupa niestety nie poszerza swoją twórczością nowych horyzontów, ale solidnie i konsekwentnie trzyma się tego, co potrafi i najlepiej jej wychodzi.
Słychać, że gatunek, który uprawia zna na wylot razem z niuansami błyskotliwie cytowanymi.
Zdecydowanie jednak za mało mi na tej płycie różnorodności, a za dużo monotonii. Z chęcią słyszałbym więcej klawiszy w starym stylu, które w roli ozdobnika sprawdziłyby się tu doskonale. Momentami zespół zbytnio zamyka się w jednym muzycznym stylu, przez co skazuje się na monotonię. Całość ratuje sprawny i utrzymujący się w klimacie wokal, mocne, „pustynne, przestrzenne brzmienie” i dynamika nagrania, o głębokiej i czytelnej barwie.
Całość idealnie nadaje się do słuchania na żywo, w klubie przepełnionym dymem papierosowym i pełnym oparów Jacka Danielsa lub Peyotla.
Marcin Kaniak |
Opinie użytkowników (1)
Pan Jaras 2013-02-07 22:16 Odpowiedz
Ogień, brud i moc. Tylko tyle i aż tyle. A rećenzenci to psiekrwie, cytując Kazika. Dziękuje.