Jeśli ktoś nie lubi twórczości autorki „Zmierzchu”, niech lepiej omija ten film z daleka, kto za nią przepada, nie może go odpuścić. Wszystko jest tutaj bowiem charakterystyczne dla twórczości tej pisarki – górnolotne i czyste uczucia, fabuła przykrojona do gustów nastolatków, trochę magii i istot nie z tego świata.
Akcja rozgrywa się na Ziemi opanowanej przez Obcych. Nie są to jednak zielone stworki czy potwory z mackami, a… coś w rodzaju duchów. Nazywają się zresztą duszami i wchodzą w ludzkie ciała, czerpiąc z nich siły żywotne i sprawując nad nimi kontrolę. Nie znaczy to jednak, że jakoś specjalnie szkodzą żywicielom – są pokojowo nastawione, w sumie można nawet powiedzieć chyba „dobre” (jedyny minus – nie mają ludzkich uczuć, nie odczuwają miłości). Pozostały jednak grupki ludzi, którzy chronią się przed tym kosmicznym dobrodziejstwem, a nawet z nim walczą. Jedną z takich buntowniczek jest Melanie. Dziewczyna zostaje w końcu schwytana, a w jej ciele „osadzona” dusza zwana Wagabundą. Owa doświadczona duszyczka ma za zadanie wniknąć do wspomnień dziewczyny i zlokalizować miejsce, w którym ukrywają się buntownicy. Melanie jednak nie poddaje się łatwo i toczy wewnętrzną walkę z Wagabundą. A w międzyczasie trafia do podziemnego obozu „wolnych ludzi”, którzy traktują ją z dużą rezerwą.
Lubię filmy science fiction typu „Łowca androidów” czy „Obcy”, z tego też powodu „Intruz” nie mógł mi przypaść do gustu – to całkowite przeciwieństwo wyżej wymienionych… Zamiast mrocznych wizji słodkie bajanie o tworzeniu dwóch różnych, z założenia idealnych, światów, zamiast wartkiej fabuły rozwlekłe romansidło z Obcymi w tle, cytując słowa pewnej piosenki „dozwolone do lat osiemnastu”, technicznie ładne to, ale nie w sposób artystyczny – to po prostu cukierkowe wizje ładnego świata wykreowanego w komputerze grafika. Stephanie Meyer pracuje nad drugą częścią („Łowca”), w planach ma trylogię, ale czy kolejne części trafią na ekran, nie byłbym taki pewien – „Intruz” okazał się umiarkowaną, ale jednak finansową klapą…
ASPEKTY TECHNICZNE
Obraz piękny: czysty, sterylny, sprawiający wrażenie nieskazitelnego. Świat dusz świat perfekcyjnych kolorów: śnieżnej bieli, soczystych zieleni, lśniących błękitów. Świat ludzi to sporo barw ziemi: sjeny, beże, ochra. Sporo zbliżeń a w nich idealne odwzorowanie najmniejszych detali od tęczówek oka po drobinki piasku.
Dźwięk o klimacie obyczajowym ze sporą liczbą dialogów, bo nie dość, że rozmawiają ze sobą bohaterowie, to w dodatku Wagabunda prowadzi niemal nieustanny dialog z żyjąca w jej umyśle Melanie. Kilka scen ma posmak lekko akcyjny: zasługuje na to miano ucieczka Malenie/Wagabundy z brzękiem tłuczonego się szkła i pluskiem ciałą wpadającego do basenu czy pościg samochodowy ze strzelaniną i kraksą. W warstwie muzycznej sporo muzyki elektronicznej, ale tez parę ciekawych melodii na skrzypce.
BONUSY
Są zwiastuny, wywiady z ośmioma aktorami i twórcami i materiały tematyczne (8). Materiały są de facto powtórzeniem treści wywiadów, a te mają mocno promocyjny charakter. Najciekawsze wypowiedzi należą do Diane Kruger mówiącej o podobieństwie „Intruza” do „Gattaki” przynajmniej jeśli chodzi o plastyczną koncepcję wykreowanego świata. Jeden z młodych aktorów opowiada zabawnie o castingu w czasie którego zestresowany obecnością 3 atletycznie wyglądających facetów pomylił się z 8 razy i ostatnie o czym by pomyślał to to, że właśnie on zostanie wybrany.
Jan/veroika |