Przed premierą pojawiały się głosy, że dzieło Nanniego Morettiego, zadeklarowanego lewaka, będzie antykatolickie i obrazoburcze. Owszem, trochę satyry na instytucję Kościoła tam znajdziemy, ale to film nakręcony na pewno nie po to, by szokować. Satyra jest, ale w sumie niegroźna, obrazoburczych obrazków brak, a niektóre scenki będące zgrywą w czystej formie każą nam patrzeć na całość jako na oryginalną, niewinną bajeczkę z papieżem w tle. Głównym bohaterem jest kardynał Melville, człek spokojny i sumienny, który marzył, by zostać aktorem. Po śmierci papieża uczestnicy konklawe nie potrafią dojść do porozumienia w sprawie wyboru nowej głowy Kościoła. W końcu – w ramach kompromisu – wybierają właśnie Melville’a. Ten jest przerażony… Obawia się, że nie podoła, że się nie nadaje, a i chyba zwyczajnie nie chce… Nowy papież odmawia wyjścia do oczekujących na placu ludzi, histeryzuje. Kardynałowie wspólnie z watykańskim rzecznikiem, niejakim Rajskim (w tej roli świetny Jerzy Stuhr przedstawiający swego bohatera jako skostniałego urzędnika, dla którego liczy się tylko protokół), zatrudniają znanego psychologa (zagrał go szarżujący chyba za bardzo Nanni Moretti), by ten pomógł papieżowi. Próby nie przynoszą jednak rezultatów, a w dodatku pewnego dnia… Ojciec Święty wymyka się ochronie i znika gdzieś na mieście. Kroi się największy skandal w historii Watykanu!
„Habemus Papam – mamy papieża” mogłoby być uznane za portret człowieka, który zrozumiał, że w życiu dokonał złych wyborów i przeżywa osobisty dramat, załamanie. W pewnym sensie tak jest, ale czy ktoś, kto ma lat pewnie z 70, nie dochodził do tego trochę za długo? Poza tym jego wybór jest czysto egoistyczny: kardynał Melville mógłby zrobić jako papież wiele dobrego, jest prawym człowiekiem, dostrzega zwykłych ludzi i ich problemy, a chce to wszystko jednym gestem przekreślić i grać sobie na scenie w jakimś podrzędnym teatrzyku… Przemierzający uliczki miasteczka papież-uciekinier budzi zarówno rozbawienie, jak i lekkie politowanie: może i sobie sprawia odrobinkę przyjemności, ale cały świat czeka i modli się za jego zdrowie, ludzie wiążą z nim nadzieje…Poza tym nie do końca chyba trafionym rozwiązaniem Nanni Moretti zafundował nam sporo dobrej rozrywki. Tak, rozrywki, trudno bowiem brać na poważnie ten film jako obraz demaskujący kulisy życia w Watykanie: kardynałowie ściągają od siebie podczas głosowania, strażnik obżera się ciastkami, najwyżsi duchowni biorą – podzieleni na kontynenty – udział w turnieju siatkarskim! Oryginalne to, śmieszne, uczłowieczające dostojników, ale z prawdziwym życiem nie mające nic wspólnego. Jeśli przestaniemy szukać analogii do pewnych sytuacji w Watykanie czy też do życia konkretnych papieży (a pewnie, przez ową miłość Melville’a do aktorstwa, zaraz odezwą się w Polsce głosy, że to Jan Paweł II natchnął Morettiego), a całość potraktujemy właśnie jako rozrywkę z nieco wyższej (i innej) półki, bawić będziemy się przednio.
ASPEKTY TECHNICZNE
„Habemus Papam – mamy papieża” to mozaika złożona z czerwieni, bieli i czerni. Przy czym obraz ma leciutko przytłumione barwy, więc czerwień nie jest zbyt jaskrawa, czerń wpada w lekką szarość, a biel ma odcień ecru. Ostrość nienadzwyczajna, ale też w filmie, w którym nie ma tak wielu zbliżeń i detali, trudno ją właściwie ocenić. Ujęcia szerokie są lekko zamazane, sporo zresztą ujęć archiwalnych, np. z pogrzebu Jana Pawła II, które dodają filmowi „autentyzmu”. Poza zmiękczeniem obrazu kontrast też nie wypada zbyt przekonująco. Tło chwilami szemrze, a na krawędziach zabytków architektury watykańskiej pojawia się falowanie.
Dźwięk w stereo, w zupełności wystarczający dla dialogów, które dominują w ścieżce dźwiękowej. Oczywiście płynące z tyłów odgłosy rzymskiej ulicy i echa komnat dodałyby filmowi rozmachu. A i wydobyłoby dźwięki ładnej, dyskretnej muzyki (skrzypce, fortepian) i chórów kościelnych.
BONUSY
Nic.
Jan / veroika
Premiera DVD: 27.04.2012
|