Remake kultowego filmu z 1984 roku.
Trudno czasem zrozumieć decyzje hollywoodzkich producentów decydujących się na kręcenie remake’ów nie tak starych jeszcze produkcji. Ma to sens w wypadku kina akcji, wiadomo, efekty można zrobić o niebo lepsze, dorzucić trójwymiar, ale kręcenie nowej wersji obyczajowego musicalu? Można to wyjaśnić chyba tylko chęcią szybkiego i łatwego zysku wynikającego z ogromnej popularności, jaką cieszą się w ostatnim czasie filmy o tańcu (nowy „Footloose” kosztował 24 miliony dolarów, zarobił 51 milionów; tak dla porównania, oryginał kosztował 8,2 miliona, a box office w kinach przekroczył 75 milionów…).
Fabuła pozostała taka sama jak w oryginale: wychowany w mieście, uwielbiający zabawę, a zwłaszcza taniec, Ren MacCormack przenosi się do prowincjonalnego miasteczka, w którym decydujący o życiu mieszkańców kaznodzieja… zakazał tańca (przed laty w wypadku wraz z kilkoma innymi młodymi ludźmi zginął jego syn jadący na dyskotekę). Ren buntuje się przeciw zakazom, a niespodziewanego sojusznika zyskuje w córce kaznodziei, Ariel.
Nowa wersja „Footloose” to poprawnie zrobione kino, gdyby nie była remakiem, pewnie mogłaby być hitem. A tak narzucają się porównania z oryginałem, bardziej drapieżnym, pełnym autentycznej energii… Rolę ładniutkiego Kenny’ego Wormalda zestawia się z rolą szorstkiego, budzącego niepokój Kevina Bacona (i to porównanie wypada dla Wormalda druzgocąco)… Kto jednak chce obie produkcje porównać lub po prostu pobawić się przy dobrej muzyce (nogi same rwą się do tańca), oglądając całkiem ciekawą historyjkę, śmiało może po dzieło Craiga Brewera sięgnąć i raczej nie będzie rozczarowany.
Jan |