Film grozy rozgrywający się na Saharze to pewna nowość. Sam scenariusz zresztą też nie należy do specjalnie „oklepanych”. Oto pewna firma prowadzi odwierty na pustyni. Po burzy piaskowej kontakt z bazą zostaje zerwany. Na miejsce przybywa Thomas odpowiedzialny za bezpieczeństwo załogi. Na miejscu z 25 członków ekipy zastaje jednak tylko Jennie… Co stało się z pozostałymi? Co znaczą tajemnicze krwawe znaki namalowane na ścianach? I dlaczego odwierty są tak nietypowe i przede wszystkim tak głębokie? Według zeznań Jennie ekipa dokopała się do czegoś niezwykłego, a potem wszyscy zaczęli się zabijać w morderczym szale. Dziewczyna chce jak najszybciej odjechać, ale Thomas postanawia zostać i czekać na policję.
„Dziewięć mil w dół” miał zostać nakręcony już w 1995 roku, wówczas to za kamerą miał stanąć sam John Carpenter. Ale reżyser wybrał pracę przy „Ucieczce z Los Angeles” i projekt się posypał. Wracano do niego kilkakrotnie, bez powodzenia… Sam pomysł na film przyszedł scenarzystom do głowy po usłyszeniu popularnej na początku lat 90. miejskiej legendy o Rosjanach, którzy rzekomo na Syberii prowadząc odwierty dokopali się tak głęboko, że… usłyszeli i nagrali jęki potępionych w piekle!
Co do samego filmu – początek jest z pewnością niezły, z gęstym klimatem, z unoszącą się w powietrzu tajemnicą. Potem jest już jednak nieco gorzej – film meandruje między klasycznym horrorem a thrillerem psychologicznym, zbyt wiele wysuwa się w nim dziwacznych teorii, a rozwiązania wydają się naciągane. Technicznie jest raczej przeciętnie, aktorsko także na kolana obraz Anthony’ego Wellera (który zresztą zagrał w jednej z głównych ról) raczej nas nie rzuci. Mimo to w natłoku kręconych według jednej matrycy obrazów grozy „Dziewięć mil w dół” z pewnością wyróżnia się i zwraca uwagę oryginalnością tematu i próbą opowiedzenia jakiejś nowej historii.
ASPEKTY TECHNICZNE
Dźwięk bardzo dobry, z wyraźnymi horrorowymi odgłosami dobrze „leżącymi” w tyłach. A sporo się dzieje za naszymi plecami jako, że akcja rozgrywa się na w opustoszałych budynkach w których hula nei tylko pustynny wiatr ale i złe moce. Szepty, pomruki, stukoty, krzyki, trzaski ale też pękanie rozbitego lustra, strzały z pistoletu, kapanie wody czy upiorny chichot diablicy to wyznaczniki scen omamów bohatera. Apogeum horrorowych odgłosów to oczywiście scena w szpitalnej sali, gdzie echo podwaja krzyki i dochodzące zewsząd głosy na wpół oszalałego bohatera. Nastroju dopełniają urzekające orientalne dźwięki arabskich instrumentów ludowych: bębenków, piszczałek czy fujarek. Efektownie brzmiące wokalizy pięknie wchodzą w scenach gdy bohater penetruje zakątki stacji.
Obraz z nieco monochromatyczna kolorystyką. Sceny pustynne to oczywiście beże, piaski, khaki i sjeny. Sceny w pomieszczeniach stacji badawczej mają w sobie już sporo zimnych szarości i wyblakłych błękitów. Sporo mocnej czerni. Kilka cieszą oczy bardzo intensywne barwy: czerwień kuchennego fartuszka bohaterki, papierowe girlandy z przyjęcia urodzinowego czy błękit nieba na pustyni. Ostrość przeważnie dobra, podobnie jak kontrast. Niektóre kadry robią wrażenie lekko prześwietlonych. Nie ma raczej problemu z rozróżnieniem szczegółów.
BONUSY
Tylko zwiastuny |