Zwłaszcza jeśli jest się nieszczęśliwie zakochaną… Los taki przypadł w udziale Valerie, pięknej dziewczynie, która kocha biednego drwala Henry’ego, a jej rodzice chcą, by raczej poślubiła tajemniczego i bogatszego Petera. W tle dramatów i sercowych wyborów rozgrywa się horror – od lat w lesie okalającym wioskę mieszkał wilkołak, ale co miesiąc ludzie składali mu ofiarę ze zwierzęcia i bestia była grzeczna, teraz, z niewyjaśnionych powodów, wilkołak zaczął mordować mieszkańców. Dziwnym trafem ofiarami padają osoby związane w jakiś sposób z Valerie… Czy zagadkę wyjaśni zaproszony przez wieśniaków ojciec Solomon, łowca wilkołaków, który stosuje niezwykle drastyczne metody i śledztwa, i walki?
O Czerwonym Kapturku można opowiedzieć z dreszczykiem i do tego zrobić z opowieści psychologiczny wręcz wywód o rytuale wejścia w świat dorosłych, na co dowodem oniryczne „Towarzystwo wilków” Neila Jordana. Catherine Hardwicke co prawda nazywa swą bohaterkę Valerie, ale czerwona pelerynka, babcia i wilk(ołak), jednoznacznie wskazują na korzenie tej opowieści – to przeróbka słynnej bajki w wersji dla dorosłych. Reżyserka o psychologię postaci jednak w przeciwieństwie do Jordana nie dbała – nakręciła widowisko, które powala niesamowitym wysmakowaniem plastycznym zdjęć (akcja rozgrywa się zimą), zawiera kilka ciekawych pomysłów i postaci (ojciec Solomon w wykonaniu Gary’ego Oldmana – człek opętany zemstą po śmierci najbliższych, ktoś na kształt inkwizytora, który wyrządza więcej zła niż dobra), ale zdominowane zostało przez efekty specjalne. W dodatku typowe dla ostatnich produkcji typu „Wilkołak” czy „Van Helsing” – komputerowa bestia skacze, jakby nie słyszała nigdy o grawitacji… Gdyby nie owe sceny, ta rozgrywająca się w średniowieczu mroczna opowieść o dorastaniu, przeznaczeniu, sile miłości i miłości do futra byłaby całkiem udaną produkcją.
Jan |