Billy „The Great” Hope ciężką pracą osiągnął to, czego pragnął. Ma piękną i kochającą żonę, uroczą córkę i tytuł bokserskiego mistrza świata. Choć wydaje się to niemożliwe, w ciągu jednego dnia traci wszystko, co jest dla niego ważne. Musi teraz znaleźć sposób, by odbić się od dna... Wsparcie znajduje na sali treningowej prowadzonej przez emerytowanego pięściarza i trenera najtwardszych bokserów Ticka Willisa. Dzięki jego pomocy Billy rozpoczyna swoją największą walkę, która ma przynieść odkupienie i zwrócić mu zaufanie bliskich. Najważniejsze starcie odbędzie się jednak poza ringiem.
Boks bynajmniej nie należy do moich ulubionych dyscyplin, ale muszę przyznać że jako „bohater” filmów sportowych jest niezwykle widowiskowy. Niewielka przestrzeń ringu, ograniczona elastycznymi linami zmusza do skupienia się na akcji, pojedynku dwóch mężczyzn i ich brutalnych ciosach, które sprawiają, że nas samych zaczyna boleć… szczęka, bo sceny te są niemalże naturalistyczne. Boli nas tym bardziej, że bohater zdaje się wręcz narażać na kolejne ciosy, tak jakby działał w nim jakiś autodestrukcyjny mechanizm i tylko więcej ciosów, potu i krwi jest w stanie obudzić drzemiąca w nim bestię. Motyw autodestrukcji pojawia się jednak w jego życiu poza ringiem. Kiedy przez jego zapalczywość dochodzi do tragedii, która skutkuje właściwie utratą wszystkiego co miał w życiu, nie jest się w stanie pozbierać. I tu zaczyna się prawdziwy pojedynek, który rozgrywa się w umyśle i duszy Billy’ego. Zamiast zbierać ciosy i wystawiać się na atak uczy się pokory w życiu i uników na ringu. Boks, który zaczyna uprawiać pod okiem mistrza bosku, ale przede wszystkim mądrego człowieka staje się jego życiowym coachingiem, bo ów boks to nie tylko sport, to filozofia życia. „Do utraty sił” to mądry, wzruszający i trzymający w napięciu film, choć oczywiście nie pozbawiony pewnych mankamentów w postaci zbyt sentymentalnych dialogów czy jednakowoż zmierzającemu ku happy’endowi finałowi. Jednak przez cały film sekundujemy Billy’emu, bo jest człowiekiem, któremu należy się druga szansa w życiu i chcemy wierzyć, że mu się uda. Bez kreacji Jake’a Gyllenhaala nie byłoby takich emocji u widza. A Gyllenhaal zaskakuje znów! Choć może nie tak jak w „Wolnym strzelcu”, gdzie porażał zarówno kodeksem amoralnym jaki wyznawał jak i wychudzonym fizis, tu zaskakuje… fizycznością jaką wygrywa – choć tego aktora kojarzymy głównie z intelektualną grą – jak i wiarygodnością swojej postaci jaką zbudował. I to bez zbytniej ckliwości.
ASPEKTY TECHNICZNE
Obraz jest perfekcyjny. Ostre krawędzie przedmiotów, głęboki kontrast, spora widoczność szczegółów: plam krwi, kropelek potu, szczeciny zarostu na brodzie, poduszek opuchlizny na powiece. Zwolnione zdjęcia, duże zbliżenia dają pojęcie o jakości obrazu.
Dźwięk bardzo dobry. Aplauz tłumu podczas walk, krzyki, doping kibiców, gwizdy, tupanie nogami to wszystko tworzy wspaniały klimat wielkiego sportu. Potem tło jest równie ważne, bo intensywne odgłosy tła kontrastują z osamotnieniem człowieka.
BONUSY
Zwiastuny.
veroika |