Jedna winda, jeden samobójca i jeden diabeł, który ukrywa się pośród kilkorga pasażerów wspomnianej windy – i mamy przyzwoitą opowieść z dreszczykiem. Arcydzieła wykroić się z tego nie dało, ale „Diabeł” trzyma w napięciu i jest nieźle zrealizowanym horrorem. Gdyby jeszcze finał nie był tak banalny, a dialogi tak drętwe… To pierwsza część trylogii The Night Chronicles, której tematem są miejskie legendy i zjawiska nadnaturalne, a akcja rozgrywa się współcześnie w wielkim mieście.
Oto w biurowcu kończy z sobą samobójca. Potem w tymże budynku do windy wchodzi grupka osób: ochroniarz Ben (w przeszłości nieraz stosował nieuzasadnioną przemoc), starsza pani ze skłonnościami do kleptomanii, komiwojażer Vince marzący o karierze artystycznej, Tony, obecnie mechanik, niegdyś żołnierz służący w Afganistanie, oraz chciwa bizneswoman Sarah. Winda zatrzymuje się między piętrami, dochodzi w niej do całej serii dziwnych i tajemniczych wypadków. Wszyscy dochodzą do tego samego wniosku – jeden z pasażerów jest… biesem! Tylko który?
Scenariusz luźno oparto na ludowych bajaniach o diable wędrującym – pod postacią człowieka – po ziemi i wyprawiającym swe mroczne harce w miejscu, w którym doszło do samobójstwa. Osadzenie tej starej przypowieści w scenerii szklanego biurowca, w którym wszędzie zamontowano kamery i czujniki, dało realizatorom spore możliwości i skrzętnie je wykorzystali. Przebitki z kamery w windzie, zapalające się i gasnące światełka powoli wskazują na obecność ciemnej strony mocy, lecz do samego niemal końca autorzy wodzą nas na manowce, jeśli chodzi o ustalenie, kto ma diabła za skórą. Tym bardziej że każdy z pasażerów ma coś na sumieniu…
I właśnie ten gęsty klimat, dobry montaż i kilka skromnych trików (budżet wyniósł zaledwie 10 milionów dolarów) sprawia, że fani kina grozy powinni się na „Diable” nieźle bawić.
Jan |