„Come Hell Or High Water” to jedno z wielu, ale i też jedno z bardziej reprezentatywnych DVD purpurowych obok „Total Australian Abandon”, „New, Live & Rare”, „Around The World” czy „Live At Montreux 2006”. Od reaktywowania się grupy w 1984 do 1987 roku, po odejściu Gillana, DP wydało dwa studyjne albumy i jeden koncertowy. Dziś koncertówek mają więcej niż wszyscy muzycy zespołu razem włosów na głowie.
Gillan powrócił na łono zespołu ponownie w 1992 roku, gdy zbliżała się 25. rocznica działalności. Ówczesny wydawca DP nie chciał zespołowi wydać kolejnego albumu, ponieważ poprzedni „Slaves & Masters” z Joem Lynnem Turnerem jako wokalistą sprzedawał się kiepsko. Zarządził powrót Gillana do zespołu. Ian wszedł do studia i w miejsce wykasowanych ścieżek wokalnych Turnera do gotowego studyjnego materiału dograł własne ślady. Tak powstał „The Battle Rages On...”, solidny i zdecydowanie lepszy materiał od tych późniejszych, które zespół nagrał ze Steve’em Morse’em na gitarze. Znalazło się w nim parę mocnych faworytów jak „Anya”, „Solitaire”, „Ramshackle Man” czy tytułowy. Zaraz potem ruszył w tournée w oryginalnym składzie z „Made In Japan”. Zawitał nawet do Polski i 30 października 1993 roku zagrał fantastyczny koncert w wypełnionej po brzegi hali zabrzańskiego MOSiR-u. Chwilę później odszedł od zespołu Blackmore, którego do końca trasy zastąpił Joe Satriani.
MAGIA KONCERTU NA DVD
„Come Hell Or High Water”, tak jak w 1972, 1984 i 1987 roku, zespół rozpoczyna od „Highway Star”. Ale zanim to nastąpi, pojawi się laserowy smok z okładki, który wyłaniając się z nicości, w rytm werbla z „Highway Star” i startującego zespołu, zjada własny ogon. Potem z górki leci „Black Night” i „Talk About Love”. Jest dobrze, ale na tej trasie grywali lepsze i świeższe koncerty, jak ten paryski czy w Sztokholmie. Ten koncert udowadnia, jak bardzo Blackmore trzymał zespół w garści i jak bardzo od jego kaprysów zależało, czy koncert będzie przeciętny czy też niezapomniany. Rysiek miał charyzmę i potrafił jak przed laty mimo humorów zagrać brawurowe solówki bez łamania gitary i podpalania sceny. Na tym koncercie w 7. minucie oblewa operatora wodą z plastikowego kubka (zapewne celując w Gillana) i nie wygląda to na żart. Czuć w powietrzu napięcie na linii zespół – Blackmore.
Muzycy nie zapomnieli o laserach, które Ritchie zabrał ze sobą, odchodząc do Rainbow, w „Perfect Strangers”, o dymie w wydłużonej wersji „Smoke On The Water” ze śpiewającą publicznością w jego środkowej części, o „Child In Time”, rewelacyjnej „Anyi”, „The Battle Rages On...”, nadal intrygującym „Knocking At Your Back Door”, rozpędzonej, nie mającej końca i gwałtownej wersji „Space Truckin’” z cytatem z „Paint In Black” Stonesów i „Woman From Tokyo”. Nie wiedzieć czemu, zabrakło „Speed King”, które znalazło się na płytowej wersji „Come Hell Or High Water”.
„Come Hell Or High Water” to zapis brytyjskiego koncertu z trasy z Blackmore'em z Birmingham, jednego z ostatnich jego „gigów” z DP. Na 16 numerów zaledwie 4 pochodzą z nowej płyty, która miała pecha tak jak poprzednie. Nic z niej nie trafiło do stałego repertuaru koncertowego zespołu. DP gra tu w 90% klasyczne, zgrane od 1984 roku kawałki. Potwierdza się to, co powiedział Gillan, że w czasach despotyzmu Blackmore’a, zespół stał w miejscu, grając w kółko ten sam repertuar. Jest dobrze, solidnie, choć wszyscy doskonale wiedzą, że mogłoby być lepiej, gdyby Ritchie nie miał much w nosie, bo pozostali muzycy dają z siebie wszystko. Dopiero odejście Ryśka pozwoliło zespołowi zacząć grać numery, które światło dzienne ujrzały po raz pierwszy, co słychać na japońskich bootlegach z Joem Satrianim.
ASPEKTY TECHNICZNE
Obraz zapisany w nieanamorficznym formacie 1.66:1 lub, jak kto woli, w formacie 4:3 z kaszetami u góry i dołu prezentuje się lepiej niż na kasecie wideo. Na ekranie telewizora panoramicznego zobaczymy średniej wielkości prostokąt otoczony czarnymi pasami. Funkcja „Zbliżenie 1” na niewiele się zda. Ekran spowijają cyfrowe artefakty o graficzno-siatkowej strukturze (obraz poprzecinany ukośnymi liniami). Gdy scena jest dobrze oświetlona, ostrość, kontrast i widoczność prezentują się dobrze i widać wszystko. Gdy światła gasną, kolory wylewają się poza kontury. Natomiast reprodukcji kolorów niczego nie można zarzucić. Intensywne czernie zlewają się z kaszetami, a purpura i czerwień sprawiają, że o usterkach zapominamy.
Lepiej prezentuje się dźwięk wielokanałowy (Dolby Digital 5.1) i stereofoniczny (Dolby Digital Stereo) w takim samym bitrate (448 kbp/s). Ścieżka DD 5.1, mimo słyszalnego skompresowania brzmienia, jest przestrzenna. Muzyka dobiega nie tylko z frontów, ale i z kanału centralnego. Wersja stereofoniczna wydaje się klarowniejsza, brzmi czyściej. Słychać, że na tej trasie zespół wreszcie brzmiał tak, jak powinien, czyli mocno, co również dobitnie podkreśla czteropłytowy boxset CD „Live across Europe”.
BONUSY
W dodatkach znalazły się wywiady z muzykami, te same, które znajdziemy w części koncertowej. Podzielono je na rozdziały tematyczne: refleksje o odejściu Blackmore’a z zespołu (wściekły na gitarzystę Glover nie kryje złości), współczesna muzyka, najlepsze płyty DP, najbardziej zwariowane momenty w karierze zespołu, dziwne rzeczy, legenda DP, bycie dinozaurem i przyszłość. Ian Paice opowiada, jak to swego czasu, gdzieś w Stanach podczas solówki perkusyjnej ktoś strzelił do niego z rewolweru, a nad głową przeleciała mu kula. Gdy muzycy wspominają te dziwne rzeczy, z ich twarzy nie schodzi uśmiech. Wadą edytorską DVD jest to, że wypowiedzi znajdujące się w dodatkach powklejano pomiędzy utwory podczas koncertu. Ponadto w dodatkach biografie członków zespołu, teksty utworów i lista muzyków, którzy w ciągu 25 lat działalności przewinęli się przez zespół.
Marcin Kaniak |