Parafrazując wstęp „Procesu” Kafki, można by napisać: „Ktoś musiał bardzo nie lubić Krzysztofa Z., gdyż bez żadnego wyraźnego powodu udostępnił widzom ten film”… „Czarne słońce”, ekranizacja sztuki teatralnej Rocco Familiariego, to film tak pretensjonalny i zwyczajnie nieudolnie nakręcony, że wstydziłby się go pewnie pierwszy lepszy student szkoły filmowej.
Główną bohaterką jest Agata. Kobieta jest bardzo szczęśliwa ze swym ukochanym Manfredim, nie brakuje im ani urody, ani pieniędzy. Ich szczęście kłuje w oczy mieszkającego naprzeciw alkoholika Salvo. Pewnego dnia mężczyzna bierze strzelbę i z ukrycia zabija Manfrediego. Agata, gdy dojdzie już do siebie po tragedii, postanowi na własną rękę odnaleźć zabójcę (mafia okazuje się przydatniejsza w poszukiwaniach niż niemrawa policja) i dokonać zemsty.
W filmie bronią się tylko piękne włoskie plenery, choć starano się je niecnie wykorzystać do wprowadzenia elementów mistyczno-religijnych. Reszta to czarna, nomen omen, rozpacz: sztuczne aktorstwo, deklamowane dialogi, w których roi się od niepotrzebnej metaforyki, kiepskie tempo, nikomu niepotrzebny w tym akurat filmie oniryczny klimat. Na różne rzeczy warto było czekać 5 lat, „Czarne słońce” z pewnością do nich nie należy…
Jan |