Główny bohater, tytułowy Charlie, był świetnie zapowiadającym się młodym człowiekiem – inteligentnym, przystojnym, z ambicjami. Kiedy w wypadku samochodowym, który po części był jego winą, zginął jego młodszy brat Sam, życie Charlie’ego legło w gruzach: wycofał się z życia towarzyskiego, rzucił naukę i stracił szansę na zrobienie kariery. Zaczął pracę na cmentarzu, na którym spoczął zmarły brat – tam mógł spotykać się z duchem małego Sama i zgodnie z danym mu przyrzeczeniem każdego wieczora… zagrać w bejsbol. Kiedy zjawia się wymarzona dziewczyna, Charlie musi dokonać wyboru: dalsze spotkania z bratem czy ułożenie sobie normalnego życia.
Film jest ekranizacją bestsellerowej, wydanej także w Polsce powieści Bena Sherwooda. Scenarzyści znacznie spłycili jednak przekaz tej dość ciekawej książki i otrzymaliśmy melodramacidło z elementami fantasy. Burr Steers stara się, by odtwarzający Charlie’ego Zac Efron (aktor rzucił dla tego projektu występ w remake’u „Footloose”) królował w każdym kadrze i swą charyzmą i urodą trzymał nas przed ekranem. Problem w tym, że młody aktor gra na jedną nutę, z miną zbitego psiaka. Trudno też zrozumieć niektóre decyzje jego bohatera, który w swym niezdecydowaniu jest irytujący. Aktorsko nie zawiódł drugi plan, czyli Kim Basinger oraz Ray Liotta, ale to trochę za mało…
Miała wyjść głęboka opowieść o ważnych życiowych wyborach i o wychodzeniu z kryzysu po śmierci bliskiej osoby, wyszedł film lekki i dość przyjemny w odbiorze, mimo niewątpliwego piękna kadrów nie pozostający na długo w pamięci.
Jan
|