Przynajmniej jest nią w ekranizacji szekspirowskiej „Burzy” wyreżyserowanej przez Julie Taymor („Tytus Andronikus”). Reżyserka pomieszała także epoki, a więc między innymi scenografię, kostiumy i język, jakim posługują się bohaterowie. Pierwszy z pomysłów – Prospera, a nie Prosper – okazał się udany (decyzje i zachowania bohaterki-kobiety są bardziej racjonalne niż jej męskiego pierwowzoru), reszta wyborów artystycznych to jednak strzał kulą w płot.
Prospera, władczyni Mediolanu, zostaje uznana za czarownicę i pozbawiona tronu przez swego brata Antonia, a potem wysłana z małą córką starym okrętem na morze. Wierny sługa w porę zaopatrzył łajbę w żywność i tajemne księgi z biblioteki Prospery, więc kiedy matka z córką dopłyną na małą wyspę, będą mogły tam zacząć nowe życie. Prospera latami studiuje swe księgi i z ich pomocą może wkrótce kierować potężnym duchem Arielem, którego uwolniła od strasznej klątwy. Na wyspie mieszka też dziki Kaliban, który spotyka parę ekscentrycznych rozbitków i staje się ich niewolnikiem. Tymczasem obok wyspy przepływa statek Antonia. Wysłany przez Prosperę Ariel rozpętuje burzę i ich okręt tonie. Z katastrofy ratuje się Antonio, jego doradca, król Mediolanu oraz jego brat i syn. Wszyscy trafiają na wyspę Prospery…
O ile „Tytus Andronikus” był dziełem spójnym, wciąż aktualnym i pełnym dramatyzmu, o tyle „Burza” to zabawa formą, w której zapomniano o treści… Cyrkowe sztuczki i triki komputerowe, przezroczysty Ariel wywołujący potężną burzę, dziwaczne ujęcia, kolorowe kadry – wszystko to niczego nie wnosi do fabuły, nic nie mówi o bohaterach i ich wyborach. To sztuka (a może raczej sztuczka) dla sztuki. Doszukiwano się w „Burzy” Taymor wielu odniesień do współczesności, do kolonializmu (Kaliban kontra rozbitkowie), ale nie ratuje to całości… Jeśli z jakichś powodów warto sięgnąć po ten film, to jest to świetna gra Helen Mirren (Prospera) i cudne kostiumy (nominacja do Oscara). Kto chce natomiast zobaczyć wybitny film na ten sam temat, niech sięgnie po „Księgi Prospera” w reżyserii Petera Greenawaya.
ASPEKTY TECHNICZNE
„Wyspa pełna jest głosów” – mówi w pewnej chwili do swych nowych panów Kaliban... i zaprawdę tak jest! Ścieżka dźwiękowa to gejzer różnych odgłosów – stuków, puków, pohukiwań, szelestów, szeptów itp.! Wita nas przeciągły, basowy ryk grzmotu podczas sztormu, w czasie którego szumiące wściekle fale rozbijają się z łoskotem o burtę statku. W środku filmu zwraca uwagę sekwencja z pękającym szkłem kolby w magicznym laboratorium Prospery, inicjująca pojawienie się Ariela jako harpii, która ukazuje się oczom rozbitków. Trzepot skrzydeł jego i jego pomocników jest tak ogłuszający i wszędobylski, że zdają się wylatywać ze wszystkich szczelin ziemi i przenikać przez warstwy nieboskłonu. Najmocniejszymi akcentami końca filmu są te z pościgiem ognistych psów oraz odczarowaniem Kalibana i jego panów, gdzie motywem przewodnim jest natrętne brzęczenie much. Temu ostatniemu towarzyszą ostre rytmy jazzu! Zresztą muzyka jest równie zaskakująca jak koncepcja całego filmu, pełna dysharmonii fletów, bębnów i piszczałek. Trochę jak z filmów „aborygeńskich” Petera Weira – ta sama niepokojąca egzotyka rodem „nie z tej ziemi”.
Obraz genialny – specjalne filtry nadały fakturze obrazu dziwny poblask – wszystko wydaje się magiczne i odrealnione – dzieje się tak zwłaszcza w sekwencjach z Arielem (wietrznym duchem). Wyspa Prospery ma wulkaniczny kolor, który jednak zmienia się wraz z porą dnia, a tym samym z oświetleniem. Sekwencje na statku mają ciemnomorski połyskliwy koloryt, podobnie jak scena z harpiami. Z kolei sceny miłosne są ciepłe – zachodzące słońce nadaje skałom odcień pomarańczowy. Znakomity kontrast – nie zdoła nam umknąć nawet cień na kolejnym dalekim planie, nienaturalna wręcz ostrość sprawia, że zarówno drobiny grubego, nadmorskiego piachu, jak i warstwy błota na ciele Kalibana mają swoje mocno zaznaczone krawędzie.
BONUSY
W tej sekcji wyczarowano zwiastuny.
Jan / veroika
Premiera DVD: 14.07.2011 |