Film wyprodukowali ludzie odpowiedzialni za „Wysyp żywych trupów”, która to produkcja ożywiła skostniały schemat filmów o zombi. „Atak na dzielnicę” miał prawdopodobnie ożywić jeszcze bardziej skostniały schemat obrazów o Obcych, z którymi walczą mieszkańcy jakiegoś miasteczka. Ale choć jest zaskakująco i momentami zabawnie, film wzbudza mieszane uczucia.
Dzieje się tak za sprawą głównych bohaterów, na których wybrano młodocianych przestępców, złodziejaszków (poznajemy ich, gdy grożąc nożem okradają młodą kobietę, pielęgniarkę Sam), handlarzy narkotyków, dresiarzy z podupadających blokowisk. Oni to będą świadkami wylądowania dziwnego stwora, który zaatakuje lidera gangu, Mosesa, a którego uda im się zabić. To jednak nie koniec kłopotów, gdyż w ślad za stworem przybędą inne, o wiele groźniejsze. Młodzi gangsterzy wpadną więc do domów, by wziąć parę przedmiotów codziennego użytku – maczety, race, kije bejsbolowe, japońską katanę – i ruszą na bój ze szturmującymi dzielnicę Obcymi.
Twórcy filmu kreują młodych bohaterów na herosów walczących z wielkim zagrożeniem dla ludzkości. Jakąś przemianę Moses i spółka w czasie rozróby może i przechodzą, ale nie ulega wątpliwości, że naparzają się z Obcymi, bo: lubią draki, chcą się wyładować, a poza tym ratują przede wszystkim siebie. Efekty są niezłe, montaż także, potwory wyglądają w miarę oryginalnie, a akcja toczy się z szybkością błyskawicy, ale osobiście trudno mi przejąć się losem grupki wyrzutków, którzy jeszcze chwilę wcześniej przykładali komuś nóż do gardła – kibicuję Obcym…
Jan |