Właśnie tak, rodzina. Mamy tutaj dziadka, obecnie urzędującego Mikołaja i jego dwóch synów, Steve’a i tytułowego Artura. Dziadek to chojrak, mitoman i fantasta, taki Mikołaj w dawnym stylu – saniami, na reniferach, po trupach, ale doręczyć (a przy okazji przeżyć przygodę i zachłysnąć się duchem świąt). Jego obecnie urzędujący syn poszedł z duchem czasu – komputery wyliczają komu i gdzie, wszystko zaplanowane co do sekundy, armia tysięcy elfów pręży się dumnie i karnie. Noc rozdawania prezentów przypomina idealnie planowaną operację wojskową. Ale dla niego to nie przygoda – ot, praca, może i dziwna, ale robota jak każda. W jego ślady zmierza zwariowany na punkcie wojskowej dyscypliny i komputerów potężnie zbudowany Steve. A Artur? Zakała rodziny, guzdrała, fajtłapa, zdecydowanie dziadkowa krew. Feralnej nocy zdarza się, że o jednym z 600 milionów dzieci czekających na prezenty Mikołaj i Steve zapomnieli – gdzieś na zabitej dechami prowincji mała dziewczynka będzie bez skutku czekać na rower… Dla nich oznacza to tylko błąd w systemie – jedna na 600 milionów, cóż to znaczy… Dla Artura sprawa wygląda całkiem inaczej. Werbuje dziadka i razem, wehikułem w starym stylu, ruszają przez świat, by przekazać prezent.
Kto nie znosi na ekranie jowialnie uśmiechniętego Mikołaja, uroczych, szczebioczących elfów, lukru i świątecznej słodyczy… powinien sięgnąć po „Artura…”. Mikołaj jest tutaj kimś na wzór zabieganego biznesmena i sam zapomina o tym, co tak naprawdę liczy się w tym niezwykłym okresie. Elfy prezentują się niczym karna armia (armia zarówno wyrobników, jak i żołnierzy), a lukier co najwyżej ktoś komuś rozmaże na twarzy. Jest natomiast zabawny elf emeryt, dziadek, co to i z lwami sobie poradzi (a będzie taka potrzeba…), i montaż niczym w opowieściach o przygodach Jasona Bourne’a (pojawiające się napisy z godziną i nazwą miasta, odliczanie). Wszystko podane z humorem przeznaczonym dla widzów w różnym wieku (ale nic tutaj dzieci nie zgorszy, a starszych nie znuży), świeże, ale z tradycyjnym morałem: święta nie ograniczają się do bieganiny, zakupowego szaleństwa i prezentów. Nominacje do Złotego Globu i BAFTA jak najbardziej zasłużone.
ASPEKTY TECHNICZNE
„Arthur ratuje Gwiazdkę” na BD wypada rewelacyjnie. Biją po oczach piękne kolory, wśród których nasyceniem wyróżniają się czerwienie. Czerń głęboka. Przy dosyć precyzyjnej, niezbyt swobodnej kresce dokładność odwzorowania szczegółów i konturów jest znakomita – wystarczy zerknąć na futerko na pyszczku renifera powiewające w uporządkowany sposób na wietrze. Nawet przy bardzo dynamicznym ruchu niczego z tej precyzji nie tracimy. Przypadki błędów kompresji na poziomie zerowym. W porównaniu z niedawno obejrzanym „Madagaskarem 3” efekt trójwymiaru w opcji 3D jest nieco słabszy i nie robi takiego wrażenia, może z racji innej poetyki i dynamiki filmu. Oczywiście głębia się pojawia – w scenach plenerowych: podczas lotu saniami przez neonowe miasta, przestrzenie afrykańskiej sawanny, po morzu pokrytym lśniącym lodem czy wzdłuż jarzącej się zorzy polarnej. Pojawia się, ale nie wciąga jak przy innych produkcjach. Lepiej więc pozostać przy świetnym BD i nie męczyć oczu.
DTS HD Master Audio 5.1 daje radę, wypełniając głośniki w momentach akcji, zwłaszcza szaleńczej jazdy saniami i oscylujących na pograniczu filmów akcji operacji dostarczania prezentów z wszelkimi wizgami aparatury, komendami itp. Dialogi dobrze słyszalne, czasem nawet lekko zakłócane przez mocnawy miejscami melanż muzyki i efektów specjalnych. W tym wypadku dubbing polski (całkiem udany) z mocniejszą ścieżką dialogową jest nawet bardziej wskazany, choć oczywiście wtedy nie usłyszymy głosów znakomitych brytyjskich aktorów z ich cudowną intonacją.
BONUSY
Niestety tylko w oryginale, a szkoda, bo film, jako rzecz mocno jajcarska i prześmiewcza, zawiera też podobnie zabawne wypowiedzi. Tak jest chociażby w materiale zakulisowym „The Christmas Family Tree” (10 min), sympatycznym filmiku, w którym postacie świętomikołajowej familii przybliżają aktorzy użyczający im głosu. Mowa o tym, że filmowi bohaterowie wychodzą naprzeciw zmęczeniu widzów tradycyjnym Mikołajem i dlatego są „święci inaczej”. Mowa o Stevie (Hugh Laurie), który nie ma serca do tego, co robi, traktując to jako operację logistyczną, mowa o Arturze (James McAvoy), któremu najbliżej do świątecznej magii i który kocha wszystko co z nią związane, i mowa o pani Mikołajowej (Imelda Staunton), która spaja całą rodzinę i jest niezwykle mądrą osóbką.
W podobnie zabawnym i ciekawym materiale „Santas Soldier” (9 min) twórcy przybliżają rozwiązanie zagadki, jak to się dzieje, że Mikołaj daje wszystkim dzieciom prezenty w czasie jednej nocy. Aby tego dokonać, musiano stworzyć armię filmowych elfów, miliony małych stworzonek, które w istotny sposób różnią się od siebie. Podobnie jak w poprzednim materiale tak i tu usłyszymy więcej na temat postaci, które się spośród tej armii wybijają, czyli o Bryony i Peterze.
„Un-wrapping Christmas” (13 min) opowiada z kolei o idei filmu – o fenomenie świąt w kontekście pracy nad postaciami, również tej dubbingowej. Najciekawszym aspektem tego materiału jest możliwość podpatrzenia aktorów w czasie nagrywania dubbingu. Najbardziej fizycznie wyczerpującą rolą okazała się rola dziadka, a przynajmniej tak można sądzić po Billu Nighym kreującym tę rolę, dla którego była to niezgorsza gimnastyka.
„Progression Reels” (13 min) to najbardziej techniczny z przedstawionych materiałów traktujący o tym, w jaki sposób powstawały postacie i wybrane sceny oraz scenografia. Prześledzimy je od szkiców po ostateczny, rozjaśniony efektami specjalnymi finał. Dowiemy się, że miasteczko Trelew to miejscami wierna kopia angielskich villages i tego, jak wiele akcje elfów zapożyczyły z thrillerów szpiegowskich.
Ostatnie już i najkrótsze bonusy to krótki filmik o tym, jak kręcono teledysk do piosenki „Santa Claus Is Comin’ To Town” w wykonaniu ulubieńca bardzo młodych dam Justina Biebera, oraz sam teledysk. Sekcję zamyka reklamówka animacji – „Elf Recruiting Video”.
Jan / veroika
Premiera DVD: 14.11.2012
|