Najnowszy, drugi album Anti Tank Nun zatytułowany „Fire Follow Me” już pierwszym kawałkiem przenosi słuchacza w świat klasycznych riffów spod znaku hard’n’heavy lat osiemdziesiątych. W kwestiach wokalnych jest tu dużo melorecytacji Titusa, typowych dla niego zaśpiewów, wokalnych czknięć itp. W kwestii brzmienia i aranżacji jest świetne tempo, są ożywiające całość riffy, odrobina brudu i maksymalna prostota, czyli to wszystko, co w metalu jest wyznacznikiem sukcesu.
Uprzedzam, ale „Fire Follow Me” nie jest płytą-odkryciem. Jest żywym kawałkiem muzyki nagranej dla zabawy. Jak na debiutanckim albumie, tak i tu usłyszymy bliskie i dalekie echa czy inspiracje Judas Priest, NWOBHM, Black Label Society i całej masy klasyki ciężkiego grania, takiego, na jakim muzycznie edukował się Titus, co słychać w każdej sekundzie.
Usłyszymy rasowe i świeże solówki piętnastoletniego już „Iggy’ego” Gwadery, którego kariera muzyczna rozwija się nieomalże „w amerykańskim stylu”. Jego pielęgnowany talent z płyty na płytę nabiera coraz mocniejszych rumieńców. Jak tak dalej pójdzie, ten młodzieniec w bardzo szybkim czasie stanie się rodzimym odpowiednikiem Slasha czy Randy’ego Rhoadsa, w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Otwierający album nośny „First Spark” brzmi jak stary dobry Motörhead z połowy lat osiemdziesiątych XX wieku. Jest melodyjnie, przebojowo i jest wpadający w ucho rozpoznawalny riff. To znak, że cała płyta jest przesiąknięta klasyką trashu i metalu. Nie ma tu ślepego naśladownictwa tylko zrobiona z głową inspiracja twórczo wykorzystana oraz całe mnóstwo smaczków.
Dalej jest podobnie, bo kawałek tytułowy to równie zawrotne tempo, mocne wejście i hołd dla metalu lat osiemdziesiątych. Tu prym wiodą krótkie, zwięzłe kawałki.
„Sake Crazy” przynosi znane riffy podlane energetycznym wykopem.
„Hurricane Kazz” jest najmniej agresywny, ale za to słychać w nim wymiatające solówki Gwadery, który nie sprawia wrażenie debiutanta, ale rasowego gitarzystę. Oczywiście na „Fire Follow Me” jest mniej popisów w stylu „The Best of riffy Gwadery”, ale jest za to porcja solidnego grania, bardzo równego choć bez przebłysku sensacji. Gdy trzeba, Gwadera wciska gdzie się da swoje sola, które zawsze do czegoś nawiązują. W „Canal Steet”, gdzie jest za dużo wyciąganych wokali Titusa, za mało melodyjnego śpiewania, Gwadera sprytnie wkrada się pomiędzy riffy z orientalizującymi solówkami.
W „Hanged Man’s Diary”, jedynym wolniejszym kawałku, Titus bezczelnie „leci” wokalnie Osbournem. Całość podparta mocnym riffem, a w części finałowej wypełniona liniami melodyjnymi i zagrywkami, które już gdzieś wcześniej u kogoś słyszeliśmy.
„That One Who’s Good…”, to powolny kawałek w refrenach zalatujący heavy-metalowym hymnem w stylu Judas Priest, a w akustycznych partiach wczesnym Zeppelinem.
Zamykający album singlowy hicior „Killing Times” jest szybki, przebojowy i motoryczny. Sprawia, że z radością i satysfakcją włączę „Fire Follow Me” ponownie do przesłuchania.
Mimo że muzycznie nie ma tu odkryć, czuć, że zespół z łatwością potrafi z siebie wydobyć mnóstwo energii. W dobrej wokalnie formie jest Titus nie forsujący głosu, w wielu miejscach z powodzeniem stosujący swoje sztuczki, choć niestety powielający się.
Jest na tej płycie sporo rzeczy, które z satysfakcją lubię odkrywać.
Płyta trwa czterdzieści sześć minut, czyli tyle ile klasyczne albumy legend metalu. Jeden kawałek płynnie przechodzi w kolejny. Słychać, że „Fire Follow Me” powstał szybko, bez zbędnego kombinowania, napinania się jak przysłowiowy łuk. O ile na debiucie Anti Tank Nun pokazał na co go stać, tu spuścił z tonu i postawił na zabawę.
Ten projekt pokaże, że ATN ma jeszcze sporo do powiedzenia. „Fire Follow Me” nie przeskakuje poziomem dopracowanego debiutu, ale przynosi muzykę bardzo równą i na poziomie.
Brawa należą się za okładkę zrobioną w stylu Ozzy’ego Osbourne’a z lat osiemdziesiątych. Demoniczny Titus wyglądający jak książę ciemności idealnie wpasowuje się w konwencję. Warto zauważyć, że brzmienie płyty jest totalnie analogowe (w każdym bądź razie na takowe jest stylizowane), ale nie pozbawione zadziorności i dynamiki. Do zobaczenia na koncertach.
Marcin Kaniak |