Trudno powiedzieć, dlaczego „Destiny” stało się takim „muzycznym półkownikiem”. Album nagrany niespełna rok po debiucie „Syndroms Of The Cities”, do roku 2012 nie ujrzał światła dziennego. Płyta, dzięki temu, że jej wydanie z niewiadomych przyczyn zastopował ówczesny i, o ironio, obecny wydawca zespołu Metal Mind Productions, stała się płytą-legendą, której w swoim czasie nikt nie słyszał, ale o której mówiło się wiele. Taki muzyczny Latający Holender. Zmieniły się jednak czasy i płyta po upływie ponad dwóch dekad wreszcie ma swoją premierę. Decyzja o jej wydaniu jest związana z premierą nowego materiału Alastora, który ma ukazać się w listopadzie. Mowa o płycie „Out Of Anger”, nagranej w bardzo odmłodzonym składzie.
W porównaniu z pierwszą płytą grupy, „Syndroms Of The Cities”, „Destiny” jest przykładem rozwoju muzycznego. Poprawiło się brzmienie zespołu, jakość nagrania i kompozycje. Całość jest nowocześniejsza w stosunku do poprzedniczki, mocniejsza, typowo speedtrashmetalowa.
Zespół okrzepł, gra ostrzej, szybciej, dojrzalej, całość jest bardziej zróżnicowana pod względem tempa i nastroju. Słychać, że Alastor nabrał muzycznej pewności siebie. Warsztatowo „Destiny” plasuje się wyżej niż debiut. Takie kompozycje jak „Persecuting Myself”, „Yey Another Illusion”, „Corrupt”, „The Twilight Zone”, „In the Eye of the Law”, „The Road to Nowhere”, „The Touch of Violence”, „Hardcore Queen” czy „Who Did The World Give You To?”, mimo że nie są kamieniami milowymi trash speed metalu, wstydu zespołowi nie przynoszą i udowadniają, że grupa w tamtym czasie miała ogromny potencjał.
Zespół na „Destiny” od pierwszych taktów nie daje słuchaczowi wytchnąć i ciągle bombarduje go wściekłym speed trashem. Płyta jest trudniejsza niż debiut, ale pod wieloma względami bardziej przemyślana. „Time Road To Nowhere” szczyci się rozbudowaną, nieomal hardrockową aranżacją w trashmetalowym sosie. Atutem płyty są popisy gitarzystów chcących grać jeszcze szybciej. Wadą – monotonia i brak ewidentnie czegoś unikalnego, do czego zwykły słuchacz mógłby chcieć wracać. Wokalnie Stankiewicz próbuje melorecytować, deklamować teksty na podobieństwo Titusa z tamtego okresu. Jednak karkołomne partie wokalne pokonuje bez większego wysiłku.
Dobrze, że po latach ta płyta wreszcie ukazała się na rynku i że zespół mimo trudności nie składa broni. Kto wie, jak potoczyłyby się losy Alastora, gdyby nie decyzja o wstrzymaniu premiery płyty. Czy zespół stałby się gwiazdą polskiego trash speed metalu, czy ze swoją muzyką odnalazłby się na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy zaczął królować grunge? Na to pytanie każdy po wysłuchaniu „Destiny” musi odpowiedzieć sobie sam.
Płyta ukazuje się na CD w wersji digipack w limitowanym, numerowanym nakładzie 2000 kopii. Album dzięki Tube Technology został w pełni zremasterowany. Jako bonus otrzymujemy kompozycję instrumentalną „Visions of Life”, która zamyka płytę.
Marcin Kaniak
|