Martin Lawrence po raz kolejny wcielił się w Malcolma, policjanta, który chcąc rozwikłać sprawę musi założyć charakteryzację i kobiece łaszki i stać się opasłą Mamuśką. Każda kolejna komedia z tej serii jest o niebo słabsza od poprzedniej części: jedynka była w miarę zabawna i oryginalna, choć dość prymitywna, dwójka kiepska, trójka to już niemal dno (niechętnie, ale z konieczności dodaję to „niemal” – wszak może powstać kolejna, jeszcze gorsza część i zabraknie mi skali…).
Tym razem Malcolm zmieniony w gadatliwą, bezczelną Mamuśkę musi spędzić pewien czas w szkole dla dziewcząt. W przebraniu towarzyszy mu przybrany syn Trent, kochający rap, mający kłopoty z gangsterami (był świadkiem zabójstwa, więc teraz ktoś dybie na jego życie). Oczywiście Trent, w przebraniu występujący jako Charmaine, zakocha się w jednej z nowych koleżanek, która jest przekonana, że jest on dziewczyną.
Prostackie gagi związane z różnicami w wyglądzie opasłej Mamuśki i szkolnych piękności, z problemami z załatwianiem potrzeb fizjologicznych, szybkimi przebierankami i kłopotami w poruszaniu się w groteskowej charakteryzacji to jedyne źródło humoru w obrazie Johna Whitesella. O ile to w ogóle kogoś śmieszy, to przez kilka minut, dalej pozostaje już tylko niesmak i zastanawianie się, czy lepszego scenariusza nie wymyśliłaby pierwsza lepsza akwariowa rybka (nawet gupik!).
Jan |