Nowy film Olivera Hirschbiegela, twórcy głośnego, wyróżnionego Oscarem „Upadku”. Oparta na faktach historia niemieckiego stolarza, który w listopadzie 1939 roku przeprowadził nieudany zamach na Hitlera.
1 września 1939 roku z rozkazu Adolfa Hitlera armia niemiecka napada na Polskę. W wyniku błyskawicznej kampanii w ciągu kilku tygodni udaje się zająć cały kraj. Agresywna polityka Hitlera przyjęta zostaje przez Niemców z entuzjazmem. Są jednak tacy, którzy mają odwagę powiedzieć „nie” imperialistycznym zapędom przywódcy III Rzeszy. Jednym z nich jest 36-letni Georg Elser, który postanawia podłożyć bombę w Piwnicy Mieszczańskiej w Monachium – miejscu, w którym co roku Hitler ma zwyczaj świętować rocznicę puczu monachijskiego.
Zawsze warto odkrywać nieznaną historię, a jeśli dotyczy ona naszych sąsiadów ze wschodu i z zachodu to tym bardziej. „13 minut” pokazuje taką właśnie historię jednostki, która sprzeciwiła się Hitlerowi. Niewiele znamy takich opowieści i takich bohaterów, Ot rodzeństwo Scholl, o których zrealizowano bardzo dobry film czy historia grupy fanów muzyki „wynaturzonej”, którzy też zapłacili głową za publiczne słuchanie jazzu w nazistowskich Niemczech. „13 minut” usiłował pokazać, że wprawdzie wszyscy naziści byli Niemcami, ale nie wszyscy Niemcy byli nazistami, co dla nas bywa prostym i wygodnym stereotypem. Usiłował, bo w trakcie jego oglądania odnosi się wrażenie, że Elsner był właśnie jedynym sprawiedliwym w całej wiernopoddańczej, zaślepionej ludzkiej masie. Reżyser potraktował jego postać dosyć jednoznacznie, w jego filmie to nieco dziwaczny samotnik, opętany myślą o zabójstwie Hitlera, dokładny, sumienny i ordnungowy jak Niemiec, co przejawia się głównie w przygotowaniach do zamachu (nota bene wykuwanie dziury w kolumnie trwały calutki miesiąc w czasie którego Elsner pracował po nocach, rano uprzątając każdy drobny pyłek). A przecież Elsner nie jest właśnie jednoznaczną postacią - dokumenty z tego czasu jak i dosyć dziwny sposób traktowania go przez oprawców każą myśleć inaczej, a przynajmniej mieć pewne wątpliwości. Elsner był wprawdzie torturowany, ale potem żył przez lata w całkiem znośnych warunkach w obozie, pozwolono mu na prowadzenie zakładu stolarskiego i… korzystanie z obozowego burdelu. Jedna z wersji jego życia głosi, że Elsner stal się marionetką w rekach SS, która chciała przejąć w Niemczech władzę po zgładzeniu Hitlera. Jakie by nie były owe fakty, film niestety nie angażuje ani uwagi ani emocji widza na tyle by los tego samotnego bohatera jakkolwiek nas dotknął. „13 minut” byłby o wiele lepszym filmem, gdyby zasiał w nas nutkę owej niepewności – jak było naprawę, a tak ta historia nie ma w sobie żadnego ognia i żadnej pasji. Niemal dwugodzinna historia nazbyt się ciągnie, bo i scenariusz przewidywalny i dialogi napuszone i montaż dosyć tradycjonalistyczny. Słowem obejrzeć można, ale bez specjalnych wzruszeń.
ASPEKTY TECHNICZNE
Dźwięk też nie dostarczy nam zbyt wielu wzruszeń. Niewiele odgłosów tła towarzyszy dialogom, muzyka jest stonowana i spokojna. Dynamiczniejsze są jedynie sceny tortur, sekwencje pracy w fabryce czy sceny zbiorowe.
Obraz oddaje piękno nastrojowych zdjęć z ciekawymi ujęciami. Szkoda że troszkę niedomaga zbyt płaski kontrast, a i krawędzie momentami falują. Koloryt zdjęć współczesnych stonowany, głównie szarawy, tylko sceny sprzed zamachu mają ładny pastelowy odcień.
BONUSY
Zwiastuny.
veroika
|