Nie jest to film przeznaczony dla miłośników Batmana czy Spider-Mana. Zielony Szerszeń (nie wiadomo, dlaczego nie zdecydowano się przetłumaczyć tytułu) w wykonaniu Setha Rogena, który zresztą maczał palce w pisaniu scenariusza, to postać z innej bajki: z komedii dla dużych chłopców. Tyle tylko że ten niedojrzały miłośnik balang dostał do dyspozycji kilka efektownych zabawek, dzięki którym może robić rzeczy niemożliwe do wykonania dla zwykłych śmiertelników.
Britt Reid to syn milionera, rozpuszczony imprezowicz. Po tajemniczej śmierci ojca zaprzyjaźnia się z mechanikiem rodzica, Kato. Skośnooki geniusz (i mistrz walk wschodu) prezentuje mu wspaniałe wynalazki: supersamochody, broń, gadżety. Razem wypuszczają się, dla zgrywy, na miasto, by poudawać komiksowych herosów. Nieoczekiwanie los spłata im figla, zadrą z niewłaściwymi ludźmi i będą musieli przyjąć narzuconą sobie rolę…
To kino bez podtekstów, nakręcone wyłącznie dla rozrywki. Z rozmachem (budżet wyniósł 120 milionów dolarów), z gwiazdkami w rolach głównych i drugoplanowych (a tytułowego bohatera miał zagrać między innymi George Clooney), pełne efektów i popisów kaskaderów, suto okraszone gagami na różnym poziomie (jest i humor niskich lotów, ale i kilka inteligentnych nawiązań do klasyki gatunku). Za kamerą stanął Michel Gondry („Zakochany bez pamięci”, „Jak we śnie”), utalentowany Francuz jednak na filmie swego piętna nie odcisnął – wykonał po prostu solidną rzemieślniczą robotę. „Green Hornet” może się podobać, choć na dłużej w naszej pamięci raczej nie zagości.
Jan |