BLACK SABBATH: 13

Nasza ocena:4Nośnik:DVD
Tytuł oryginalny:Black Sabbath: 13
Gatunek:metal / doom-metal
Kraj produkcji:USA
Rok produkcji:2013
Czas trwania:68 min.
Obsada:Ozzy Osbourne, Tony Iommi, Geezer Butler, Brad Wilk
Dystrybucja:Vertigo
Opis
Najnowszy album Black Sabbath, nagrany w kanonicznym składzie może okazać się tym ostatnim. Tym bardziej należy go docenić.

Mimo, że Black Sabbath z Ozzym, nagrał ostatnią studyjną płytę „Never Say Die” w 1978 roku, ósmą w karierze grupy, na kolejną w tym składzie trzeba było czekać trzydzieści pięć lat. Oczywiście w 1998 roku premierę miał znakomity dwupłytowy album „Reunion”, pamiątka BS z wojaży po świecie. W formie bonusa zespół dołożył do koncertówki dwa premierowe studyjne kawałki: „Psycho Man” i „Selling My Soul”. To tylko zaostrzyło apetyt na więcej, ale niestety na tych dwóch nowych kawałkach skończyło się. Mimo, że Black Sabbath przez lata nie nagrał żadnej płyty nawiązującej do „złotych lat” z wyjątkiem niedocenionego, ale miażdżącego „Dehumanizera”, to był przez metalowe zespoły wielbiony pod niebiosa. Świadczy o tym tribute-album „Nativity In Black” zawierający lepsze wersje niż oryginały.

Wreszcie po latach spekulacji, ciągnących się w nieskończoność sądowych procesów o prawa do nazwy, starsi panowie poszli po rozum do głowy i nagrali w oryginalnym składzie (niestety bez Billa Warda, którego zastąpił Brad Wilk znany między innymi z Rage Against the Machine) jeden z bardziej reprezentatywnych albumów w karierze. Niektórzy twierdzą, że najlepszy, na pewno najlepiej brzmiący.

Zapewne czas ich gonił, choćby z powodu walki Iommiego z rakiem. Presja czasu jest na płycie wyczuwalna.

Słuchając pierwszych taktów „End of the Beginning” słychać, że BS anno domini 2013 gra muzykę, do której nas przed laty przyzwyczaił. Nie czuć w tej muzyce dystansu dzielącego rok 1978 a 2013. Jest tu dużo smaczków, pseudo cytatów, bliższych lub dalszych, mniej lub bardziej nieświadomych nawiązań do swojej twórczości. Ponad wszystko nie ma tu wydziwiania. „13” to kawał prostej i ciężkiej muzyki z jakiej BS słynął. Zespół postawił na bycie sobą, bez zbędnych rewolucji.

„God is Dead?” do którego powstał klip jest słusznie mroczny, wolny, doomowy i pesymistyczny.

Riffowy „Loner” momentami jest balladowy, ale czuję, że grany na koncertach świetnie wpisze się w klasyczny repertuar grupy.

„Zeitgeist” jako żywo nawiązuje do „Planet Caravan”, ale „Age of Reason” pokazuje, że w BS drzemie dawna siła. Pojawiające się pod koniec ponure plamy klawiszy brzmią jak hołd złożony Ronniemu Dio i słychać w nich dalekie echa „Heaven And Hell”.

„Live Forever” z początku niespecjalnie zachwyca. Brzmi jak odrzut do płyty „Reunion”, ale uwaga… tylko przez pierwsze sześćdziesiąt sekund.

Później jest tylko lepiej, a riffy Iommiego i melodyjne zaśpiewy w refrenie sprawiają, że stary dobry BS powrócił na dobre.

Świetny, o bluesowej skali gitar i harmonijce „Damaged Soul” przypomina „N.I.B” z debiutanckiego „Black Sabbath”. Tu jest feeling i czuć, że zespół włożył w to serce (bluesowy jam pod koniec kompozycji, sprawia, że przechodzą dreszcze), bo wyraźnie coś w tym kawałku żre.

Edycję tradycyjną zamyka kompozycja „Dear Father”. To klasyczny BS z wolnymi tempami i ciężkimi riffami Iommiego. Całość dopełnia wyjątkowo dobrze nagrany bas Butlera. Brzmiące na sam koniec odgłosy burzy i dźwięk dzwonów kościelnych są zrozumiałe dla fana rocka.

Tyle kwestii zwykłej edycji „13”. Żeby słuchanie tej muzyki miało sens, koniecznie trzeba zaopatrzyć się w Deluxe Edition, zawierającą drugą płytę, na której znalazły się trzy dodatkowe kompozycje. Spokojnie mogły znaleźć się w wersji podstawowej, bo wersja podwójna to zwykłe wyłudzanie kasy od fanów.

“Methademic” wydaje się kompozycją szybszą i nowocześniejszą niż wcześniejsze. Jest adrenalina. Pochód basowy Butlera i agresywne riffy każą wierzyć, że bycie rockowym sześćdziesięciolatkiem oznacza wigor. Kawałek ma tempo i nadaje się jako koncertowy rozgrzewacz. „Peace of Mind” to typowy BS, czyli wolne partie gitar Iommiego, zmiany temp i melorecytujący wokal Osbourne’a. W pamięci zostaje środkowa partia gitar. „Pariah” nie zapada w pamięć i równie dobrze mogłoby go nie być, ale że to BS, tłumaczyć nie muszę.

„13” to płyta typowa dla stylu BS z Ozzym: wolna, ciężka, nie odkrywa jednak nowych muzycznych horyzontów.

 

Można by rzec, że jest zachowawcza, zupełnie przeciwnie niż „NOW What ?!” Deep Purple. Jednak z drugiej strony przecież tego chcieliśmy; wokalu Osbourne jaki znamy od lat, prostych solówek Iommiego, solidnych topornych riffów i niskiego, ciężkiego brzmienia basu Butlera. Wszystko to, z czego słynął BS jest tutaj. A że nie ma tu totalnie zaskakujących kawałków w stylu „Sabbath Bloody Sabbath” i że jest więcej wolniejszych temp, cóż, przywilej wieku.

Obok najnowszego albumu Deep Purple, koncertowego „Celebration Day” Led Zeppelin i „13” Black Sabbath, są to możliwe ostatnie albumy dinozaurów hard-rocka, niegdyś trójcy brytyjskiego hard-rocka i heavy-metalu. Jeśli tak ma być, muzycy BS absolutnie na „13” nie zawiedli. Brawa należą się za produkcję Ricka Rubina. Na płycie jest miejsce na komercję (takie czasy), głębię, przestrzeń i niskie brzmienie. Płyta, która smakuje z kolejnym odtwarzaniem, mimo, że jej przesłuchanie mija jak z bicza strzelił.

Marcin Kaniak

Dodaj swoją opinię
Ocena
Ocena 0.00 (0 głosów)
Podpis:
Newsletter - przyłącz się!
Bądź na bieżąco, podaj swój e-mail, odbieraj newsy i korzystaj z promocji.
  Wybierz najbardziej interesujący dział, 
  a następnie kliknij Zapisz się.