ACID DRINKERS: LA PART DU DIABLE

Nasza ocena:3Nośnik:CD
Tytuł oryginalny:Acid Drinkers: La Part Du Diable
Gatunek:heavy metal, trash metal
Kraj produkcji:Polska
Rok produkcji:2012
Czas trwania:50 min
Obsada:Titus, Ślimak, Popcorn, Jankiel
Dystrybucja:Mystic Production
Opis
Seryjni mordercy, terroryści, kara śmierci, zombi.

Współczesny świat jak w szyderczym krzywym zwierciadle odbija się w tekstach Acidów na ich trzynastej płycie. Nie jestem pokoleniem wychowanym na ostatniej płycie Acidów, ale na „Are You A Rebel?” i „Infernal Connection”. Podoba mi się „Fishdick Zwei”, bo jest dojrzały wykonawczo i repertuarowo. W porównaniu z „Fishdickiem” z 1994 roku ten z 2010 roku jest zgrywą mniej spontaniczną, ale nie mniej szaloną, bardziej wykalkulowaną niż poprzednik sprzed nastu lat.

Było absolutną koniecznością, że po albumie z przeróbkami kompozycji obcych wykonawców nowy album Acid’s musi być mocnym uderzeniem i taki też jest, ale… Muszę szczerze powiedzieć, że od czasu „Broken Head” miałem bardzo duże trudności w słuchaniu płyt Acid Drinkers w całości i wielokrotnie. Kompozycjom brakowało czarownego riffu Litzy, płynności, uroku kompozytorskiego, nawet jak na trash metal melodyjności, logicznego elementu sprawiającego, że z jednej ultraczadowej melodii wychodzi linearnie druga. Oczywiście były momenty dobre, ale jako całość kompozycje gryzły się ze sobą.

O ile „Amazing Atomic Activity” był rześkim rockandrollem ze świetnym, psychodelicznym kawałkiem („What A Day”), to „Acidofilii” nie dałem rady w całości wysłuchać. Z „Rock Is Not Enough” było podobnie. Do przełomu było bardzo daleko. „Verses Of Steel” było pozytywną oznaką poprawy.

Kariera Acid nabrała medialnego tempa, gdy zespół dostał Fryderyki za „Fishdick Zwei”, gdy zdobył listę przebojów programu III Polskiego Radia. „Zgruzowanie” Opola na tymże festiwalu to inna sprawa. Trochę obawiałem się, że zespół wpadnie w komercyjną pułapkę, gdy Titus zasiadł w jury „Bitwy na głosy”. Jednak cała ta medialna burza tylko pomogła promowaniu zespołu. Dopiero bowiem niedawno połowa Polski, która ogląda program, dowiedziała się, kto to jest Titus i że Acid Drinkers to polski, a nie zagraniczny zespół. Paradoksalnie Acid’s przez całe lata funkcjonował na peryferiach rodzimego pseudo show biznesu. Unikał komercji i podlizywania się. Otrzymał Fryderyka (dość późno), ale tak jak Martin Scorsese nie za „Taksówkarza” czy „Wściekłego byka”, ale za wtórną „Infiltrację”, według nie swojego pomysłu.

Na tle poprzednich płyt Acida „La Part Du Diable” jest płytą ciężką, szybką, ostrą, agresywną, zapowiadającą, że muzycy z nowym gitarzystą, jakim jest Jankiel, w końcu po poważnych perturbacjach (śmierć Olasa) odnaleźli się. Nie jest to jednak płyta na miarę „Back In Black” ACDC i nie jest to płyta łatwa w odbiorze.

„La Part Du Diable” to pierwsza, w pełni autorska płyta Acidów z Jankielem. Dla niego ten album to muzyczny egzamin dojrzałości. Płytę otwiera z meksykańska brzmiący „Kill The Gringo”, typowe, ciężkie i szybkie granie. Wtórna młócka, bez rewelacji, bez fajerwerków, z efektownym wspólnym zespołowym śpiewem w refrenie. Tekstowo w klimatach meksykańskich, muzycznie blisko Tuff Enuff z okresu „Diablos Tequilos”.

„The Trick” nie jest odkrywczym trashem, ale ma odpowiednią motorykę i tempo. Bardzo przypomina kompozycje z okresu „Broken Head”. „Old Sparkly” wybrane na pierwszy singiel nie przynosi nic nowego. Taki miszmasz muzyczny tego, co zespół robił przez ostatnią dekadę. Pojawiają się niestety autoplagiaty. Początek „On The Beautiful Bloody Danube” z bębnami wybijającymi rytm brzmi jak pierwsze takty „Acidofilii”. Po wstępie gitary atakują riffami bliźniaczo podobnymi do riffów z „Rattlesnake Blues” z „High Proof Cosmic Milk”. Muzyczne deja vu? Nie sądzę.

„Dance Semi Macabre”, w którym śpiewa Jankiel, oscyluje w klimatach Pantery (zagrywki gitarowe w stylu Dimebaga Darrella). Ciężki, mroczny, niemiłosiernie wolny i za bardzo duszny. Ciekawie zapowiada się „V.O.O.W” rozciągnięty post-sabbathowsko i z panteropodobnymi riffami oraz melorecytacją Titusa. Dobre są tu momenty, gdy zespół śpiewa, reszta jest średnia. Koniec z solówką Popcorna przypomina dalekie echo „Pump The Plastic Heart”.

Korzystne wrażenie sprawia „Bundy’s DNA”, szczególnie slayeropodobne wejście, moment kulminacyjny i finał. Trochę trashowe, trochę punkowe. Dobry rozgrzewacz na koncerty. Szybki, melodyjny, nośny, świeży, dobrze nakręcający się, o galopującym tempie. Jest miejsce na solo Popcorna à la Jeff Hanneman. Rokuję, że kawałek trafi na stałe do koncertowej set listy Acidów.

Z kolei „Andrew’s Strategy” to kompletnie nieacidowy kawałek, zwłaszcza oryginalny początek i śpiew Titusa. Trudna do sklasyfikowania kompozycja, rockowa w aranżacji i sposobie melodyjnego śpiewania przez Titusa. Wokalista pokazuje, że oprócz „darcia ryja” potrafi „polecieć” bardziej klasycznie, po prostu coś zaśpiewać! Psychodeliczne wokalne przejścia pomiędzy kolejnymi zwrotkami nasuwają skojarzenia z Flapjackiem z okresu „Juicy Planet Earth” lub Albertem Rosenfieldem. Tekstowo jak najbardziej serio o poczynaniach Andersa Breivika.

Dla odmiany „The Payback” to szybki, wyścigowy agresywny trash, z typową Titusową melorecytacją, skandowaniem i kaskadą solówek w stylu Slayera.

„Broken Real Good” wyróżnia się tempem i świetnymi galopującymi riffami. Trochę tu Motörhead, Pantery, Machine Head. Kawałek ma riff, jest chwytliwy, ciężki i wreszcie Titus ryczy porządnie. Nie znoszę, gdy zamiast porządnie wyć, coś tam melorecytuje po „węgiersko-angielsku”, jakby miał pełne usta klusek. Lepiej wychodzi mu mocny, agresywny wokal tak jak tu.

Album wieńczy wolny i ciężkawy „Zombie Nation”, żart muzyczny w stylu „Blues 4 Uuuuu” lub „Swooya” muzycznej efemerydy, jaką był Albert Rosenfield. Trochę taki metalowy soundtrack do filmu o zombi, w którym odbijają się echa Black Label Society.

Jednym słowem „La Part Du Diable” to ostra, trashowa płyta z jak zwykle świetną partią bębnów Ślimaka, solidnymi gitarami i solówkami Popcorna, który mocno zapatrzył się w Slayera.

Nie jest to jednak pozycja, której słucha się z wypiekami na twarzy. Podobne rzeczy grało już wiele zespołów przed Acidami. W tym względzie poznaniacy nie są odkrywczy. Solidna produkcja (brzmienie), ale niestety bardzo mało z niej zapada w pamięć na dłużej. Jej wadą jest zbyt mała różnorodność i fakt, że zbyt wiele rzeczy już gdzieś słyszeliśmy, zaletą – wyrównany poziom. Problem tkwi w tym, że muzycy Acid Drinkers wzięli ostatnio udział w zbyt dużej ilości pobocznych projektów (Titus’ Tommy Gunn, Anti Tank Nun, Flapjack), co niekorzystnie odbiło się na formie kompozytorskiej płyty ich macierzystej formacji. Ale jak powiedział Titus wiele lat temu przy okazji premiery „Vile Vicious Vision”, Acid Drinkers nie jest od nagrywania idealnych płyt. Dlatego też „La Part Du Diable” jest tylko średnią, przejściową, mam nadzieję, pozycją w ich bogatym dorobku.

Marcin Kaniak

 

Dodaj swoją opinię
Ocena
Ocena 0.00 (0 głosów)
Podpis:
Newsletter - przyłącz się!
Bądź na bieżąco, podaj swój e-mail, odbieraj newsy i korzystaj z promocji.
  Wybierz najbardziej interesujący dział, 
  a następnie kliknij Zapisz się.