IRON MAIDEN: EN VIVO !

Nasza ocena:4Nośnik:CD
Tytuł oryginalny:Iron Maiden: En Vivo!
Gatunek:koncert, heavy metal
Kraj produkcji:Wielka Brytania, Chile
Rok produkcji:2011
Czas trwania:53 i 55 min
Obsada:Bruce Dickinson, Steve Harris, Dave Murray, Adrian Smith, Janick Gers, Nicko McBrain
Dystrybucja:EMI Music Poland
Opis
Wszędzie dobrze, ale w Ameryce Południowej najlepiej.

Jak bardzo dobrze – słychać na „En Vivo!”, najnowszym, już dziesiątym, albumie koncertowym Iron Maiden zarejestrowanym na Estadio Nacional de Chile w Santiago w 2011 roku, gdzie przed – jak podają wiarygodne źródła – pięćdziesięcioma pięcioma tysiącami widzów zespół oddał hołd i pokazał swoją fascynację (z wzajemnością) Ameryką Południową. Zapewne był ten kontynent dla zespołu tak atrakcyjny i dziewiczy jak swego czasu Europa Wschodnia (czytaj Polska). Wtedy to, w połowie lat osiemdziesiątych, z koncertami do naszego kraju zawitał Iron Maiden. Ba, nawet z tego powodu zrealizowano film dokumentalny „Behind The Iron Curtain”, który po latach w formie bonusów trafił na DVD „Life After Death”. Tyle wspomnień.

Repertuar „En Vivo!” stanowi przekrój kompozycji pochodzących z płyt „The Final Frontier”, „Powerslave”, „Dance of Death”, „Piece of Mind”, „Brave New World”, „Seventh Son of a Seventh Son”, „Fear of the Dark”, „The Number of the Beast” i „Iron Maiden”. Zabrakło niestety kawałków między innymi z „A Matter of Life and Death”. Szkoda, bo to dobra, progresywna płyta, lepsza niż „Dance of Death”. Co zrozumiałe, całkowicie został pominięty okres współpracy Iron Maiden z Blaze'em Bayleyem zastępującym Dickinsona.

Jeśli chodzi o wykonanie, mimo że znam kawałki zespołu na pamięć, to z dużą przyjemnością zasiadłem do wysłuchania tego dwupłytowego albumu. Racja, zespół niczym nowym tu nie zaskakuje, bo wszystko jest znane, ale też nie rozczarowuje. Ja poczułem się bardzo mile zaskoczony, szczególnie produkcją dźwięku i jego montażem.

Zespół po mrocznym intro rozpoczyna koncert od promocji ostatniego albumu „The Final Frontier”, pochodzącym z niego, wraz z tytułowym i „El Dorado”, kawałkiem „Satellite 15”. Potem mamy powrót do przeszłości w postaci „2 Minutes to Midnight”, znów skok na ostatnią płytę w postaci „The Talisman” i „Coming Home”. „Dance of Death” nieznacznie przenosi nas o parę lat wstecz. „The Trooper” to wycieczka do początku lat osiemdziesiątych. Zamykający pierwszą płytę „The Wicker Man” jest symboliczny, gdyż to dzięki płycie „Brave New World”, z której pochodzi, zespół w oryginalnym składzie powrócił na rynek w 2000 roku. Wrażenie bezcenne, gdy słucha się, jak stadion śpiewa refren z Dickinsonem.

Drugą płytę inauguruje „Blood Brothers”, pochodzący również z „Brave New World”. Blisko 10-minutowy „When The Wild Wind Blows” przypomina, że bohaterem wieczoru oprócz klasyki jest album „The Final Frontier”. Słusznie, jest to ostatnia kompozycja z niego zagrana tego wieczora. Później już ze sceny słyszymy tylko klasykę: „The Evil That Men Do”, „Fear of the Dark”, „Iron Maiden”, „The Number of the Beast”, „Hallowed Be Thy Name” i na sam koniec „Running Free”.

„En Vivo!” wydane w formie albumu dwupłytowego jest pozycją, do której bardzo trudno się przyczepić, żeby coś złośliwie zglanować. Zespół po prostu mimo upływających wiosen, niezmiennie trzyma BARDZO WYSOKI POZIOM WYKONAWCZY. Niby słychać między nutami odrobinę rutyny, bo to starzy wyjadacze, ale lepsza rutyna niż szczeniackie zagubienie. Gdy słucha się „En Vivo!”, czuć jednak ogromne emocje – ze strony publiczności, która tu jest wyjątkowo dobrze zgrana (i nagrana), ale również ze strony zespołu. Ten priorytetowo potraktował rejestrację koncertu i dał z siebie wszystko. Dzięki temu stare kawałki brzmią nadzwyczaj świeżo i inspirująco. Brzmią wyjątkowo witalnie, tak, jakby zespół na nowo tchnął w nie życie.

Okazuje się też, że w wypadku „En Vivo!” nagrania w wersji stereofonicznej mają olbrzymi potencjał. W zespole jest aż trzech gitarzystów, basista, perkusista, wokalista i wreszcie rozkrzyczany stadion ryczący głosem pięćdziesięciu pięciu tysięcy gardeł (te melodyjne zaśpiewy z publicznością „łołołoło”). Mimo wielu nakładek, wielopłaszczyznowej realizacji nagrania, wszystko słychać bardzo wyraziście. Żaden instrument nie zakłóca innego, a przy tym dźwięk ma dużą głębię i spory zapas dynamiki. Jest mocny, z solidnie podbitym dołem i bardzo selektywny.

Reżyser dźwięku Kevin Shirley sprawił, że muzyka Ironów nie pachnie naftaliną, ale ma nowoczesny szlif. Znane to wszystko i lubiane, ba, nawet ograne, ale znów fajnie się tego słucha w nowym brzmieniu i w wersji alive. Mimo wszystko magia zespołu nadal działa. Powiedzmy sobie szczerze, to nie jest album koncertowy z prawdziwego zdarzenia, taki jak „Life After Death”. To po prostu ścieżka dźwiękowa filmu wydanego na DVD i BD pod takim samym tytułem. Niejako skromna przystawka do tego, czym jest ten koncert w wersji audiowizualnej. Tak się bowiem składa, że albumy koncertowe, jak to powiedział Titus z Acid Drinkers, nagrywano w latach siedemdziesiątych XX wieku i może jeszcze w latach osiemdziesiątych. Teraz kręci się koncertowe DVD. Dlatego też zapraszam do recenzji DVD „En Vivo!” w dziale DVD muzyka.

Marcin Kaniak

Dodaj swoją opinię
Ocena
Ocena 0.00 (0 głosów)
Podpis:
Newsletter - przyłącz się!
Bądź na bieżąco, podaj swój e-mail, odbieraj newsy i korzystaj z promocji.
  Wybierz najbardziej interesujący dział, 
  a następnie kliknij Zapisz się.